reklama

Artur Kujawiński przebiegł Portugalię: "To było 9 dni bezsennej samotności"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Artur Kujawiński przebiegł Portugalię: "To było 9 dni bezsennej samotności" - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
6
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Lekka atletyka Poznaniak z Rataj, Artur Kujawiński, legenda maratonu i biegów ultra wrócił właśnie z Portugalii, gdzie samotnie przez 9 dni, 2 godziny i 29 minut przebiegł ten kraj z północy na południe. W jednej parze butów pokonał 660 km. Teraz kompletuje dokumenty, żeby wpisać swój wyczyn do księgi Rekordów Guinnessa. Michałowi Bondyrze opowiada o upiornej bezsenności, diecie opartej na chipsach i tęsknocie za najbliższymi i o tym, jak o mały włos spóźniłby się na samolot.
reklama

Michał Bondyra: Znów pokazałeś, że niemożliwe nie istnieje. Jak teraz po tym, gdy opadły emocje, podchodzisz do Twojego biegu wokół Portugalii?
Artur Kujawiński, legenda maratonu i biegów ultra: Pierwsze wrażenie było takie, że ucieszyłem się, że mogę wreszcie odespać, bo sen to była największa trudność podczas tego wyzwania ze względu na to, że miało ono wymiar sportowy.
Naturalnym było porównanie Portugalii do biegu dookoła Polski. Tamten bieg, to było 4000 km i 69 dni, tu ledwie 660 km i ponad 9 dni. Wydaje się krótko. Zacząłem bardziej doceniać swój wyczyn dookoła naszego kraju. Na koniec utwierdziłem się w tym, że wiem co robię i co ważne, że mogę to wciąż robić, a bieganie ciągle mnie cieszy.

Dlaczego Portugalia?
Droga do tego wyboru była długa. Chciałem do kolejnego wyzwania podejść sportowo. Postanowiłem, że pobiję jakiś Rekord Guinnessa. Przejrzałem całą bibliotekę rekordów biegowych i okazało si, że takie wyczyny są niezmiernie rzadkie. W zasadzie znalazłem rekordy ze szlaków w Wielkiej Brytanii, gdzie biegałem już wielokrotnie i w Nowej Zelandii, gdzie byłem niedawno. M.in. ze względów logistycznych nie chciałem znów tam jechać. Wertowałem dalej i natrafiłem na amerykańską stronę, na której zostały wytyczone szlaki do pobicia. I tak trafiłem na trasę N2 w Portugalii – popularną wśród motocyklistów i rowerzystów. Zgłosiłem chęć przebiegnięcia jej do komisji Księgi Rekordów Guinnesa. Niespodziewanie moja propozycja została odrzucona, ale w zamian zaproponowano mi, bym sam wytyczył sobie trasę. Warunkiem było to, że ma ona przebiegać z północy na południe, start ma być w miejscowości Caminha, a meta w twierdzy Sagres. Nie może ona też mieć mniej niż 620 km. Oczywiście z chęcią przyjąłem to wyzwanie.

Twoja trasa była o 40 km dłuższa. Dlaczego?
Bo wytyczając ją przez nawigację Google musiałem uwzględnić chociażby fakt, że mosty w Lizbonie nie są dostępne dla pieszych. Stąd trzeba było ominąć stolicę Portugalii. 

Dopełniłeś już wszystkich formalności związanych z potwierdzeniem Twojego rekordu?
Jeszcze nie. Zapewne zajmie mi to kilka dni. Oprócz filmików z nadajnika, zdjęć z miejsc gdzie byłem, muszę jeszcze zmontować i wrzucić na kanał YT dziesięciominutowe relacje z każdego etapu. Poza tym, w każdym miejscu, gdzie byłem musiałem znaleźć świadków, którzy potwierdzą moją obecność. Teraz te oświadczenia jeszcze trzeba skatalogować, zeskanować i wysłać do komisji. Czeka mnie bardzo dużo formalności. 

Wróćmy do samego biegu. Wyruszyłeś na trasę bez suportu. Co to w praktyce oznaczało?
Generalnie takie wyzwania robi się ze wsparciem. Obok biegacza jedzie samochód, jest fizjoterapeuta, kucharz. Wsparcie ogarnia też noclegi. Ja do Portugalii wybrałem się zupełnie sam. Miałem jedną parę butów, plecak wypełniony odzieżą na przebranie z elektroniką i z powerbankami. Jedzenie, noclegi, opatrywanie stóp, fizjo i nawigację musiałem ogarniać samodzielnie. Pewnie, gdyby nie to, to byłbym na mecie 2-3 dni wcześniej. 

Wspomniałeś o jedzeniu. Czym się żywiłeś podczas tych 9 dni?
Plecak był wypełniony, więc nie wchodziły w grę żadne dodatkowe zapasy żywności. Do tego każde 500 gramów więcej na plecach robiło na takim dystansie dużą różnicę, w końcu średnio na dobę pokonywałem 73 km. Jedzenie kupowałem w sklepach i na stacjach benzynowych. Przez pierwsze etapy były to portugalskie ciastka z budyniem i kawa, potem… chipsy. Po pierwsze tylko takie produkty były dostępne na stacjach, po drugie, były one lekkie i wysokokaloryczne. 

A coś ciepłego udawało Ci się zjeść?
Rzadko. A dodatkową trudnością, gdy biegłem w nocy było to, że stacje i sklepiki w Portugalii były zamykane już o 21.00, a bez kawy trudno było przetrwać.

Wchodziłeś już na wagę po powrocie do Poznania?
Tak. Przez te 9 dni schudłem 4 kg, ale specjalnie przed wyjazdem przybrałem na wadze, by mieć zapas kaloryczny. Na trasie średnio dziennie dostarczałem ok 2000 kcal, a zegarek pokazywał mi spalanie na poziomie 9000 kcal.

Mówiłeś, że najtrudniejszym wyzwaniem był sen, a właściwie jego brak.
Trudna była zmienna pogoda. Nie spodziewałem się, że prócz słońca trafię na ulewy. Noce też były chłodniejsze niż sprawdzałem w prognozach. Ale faktycznie brak snu był najbardziej uciążliwy. Szóstego dnia wbiegłem w takie miejsce, że wiedziałem, że przez najbliższe 50 km nie będę miał gdzie się zdrzemnąć. Trzeba było na to przygotować głowę. Wtedy położyłem się na trasie na dwie godziny gdzieś w krzakach. Kolejną noc też biegłem. Wtedy jednak był hotel, gdzie wziąłem prysznic i po dwóch godzinach snu o 3.20 ruszyłem dalej. Dopełnieniem była trzecia bezsenna noc. Po dwóch wcześniej zarwanych nocach, musiałem biec 14 godzin, by zdążyć na… samolot. W międzyczasie miałem tej ostatniej nocy 5 drzemek trwających po 10-15 minut. Po Portugalii doceniłem, jak ważny jest sen.

A co z bezpieczeństwem na trasie?
Większość tras, praktycznie poza ostatnim dniem, to były drogi krajowe. Zdarzały się na nich komfortowe dwumetrowe pobocza, ale bywało i tak, że tego pobocza nie było. Jak jechała ciężarówka, musiałem zejść z trasy i ją przepuścić. Byłem jednak dobrze oznakowany, w kamizelce biegłem dzień i noc, a w nocy jeszcze byłem z przodu i z tyłu oświetlony. Portugalczycy jeżdżą bezpiecznie i wolniej niż się spodziewałem. 

Biegałeś drogami krajowym, więc pewnie nie miałeś czasu podziwiać przyrody i klimatu Portugalii?
Trasę drogami krajowymi wytyczyłem z premedytacją, bo moim celem był wynik sportowy. Portugalii trochę zasmakowałem na ostatnim etapie, gdzie pół dnia biegłem przez przepiękne tereny, przypominające mi Afrykę. Było dużo przyrody, ale też sypkie nawierzchnie. Gdybym biegł tak każdego dnia, nie zmieściłbym się w limicie narzuconego przez siebie czasu, a poza tym, jedna para butów by mi nie wystarczyła. 

Co zaprząta Twoją głowę podczas takiego długodystansowego, samotnego biegania?
Myślisz o tym, co zjesz, czy i gdzie będzie nocleg. Myślisz też o rodzinie, o tym, co w Polsce. Ale ponieważ musiałem oszczędnie gospodarować danymi roamingowymi i nie słuchałem muzyki, to miałem okazję wejść w głąb siebie. Można powiedzieć, że Portugalia, to był dla mnie czas medytacji. 

Żony Agnieszki nie było z Tobą na trasie, brata Grzegorza też nie. Mimo to na mediach społecznościowych podziękowałeś im za wsparcie.
Z moją żoną łączyliśmy się każdego dnia telefonicznie i na kamerce. To było dla mnie bardzo ważne. A Grzegorz? Mieszka w Lizbonie i przyjechał na metę, żeby zobaczyć, jak jego starszy brat realizuje swoje wyzwanie. Dobrze, że przyjechał, bo okazało się, że przez deszcz, przybiegłem pół dnia później niż planowałem i gdyby nie jego podwózka na lotnisko, pewnie nie zdążyłbym na samolot do Poznania.

Metą była forteca Sarges, w której zachował się urokliwy kościółek Matki Bożej Łaskawej…
Piękne miejsce! Jest tam też ocean i wspaniałe klify. Myślałem, że pobędę tam cały dzień i odpocznę, ale okazało się, że miałem zaledwie 15 minut na zdjęcia i trzeba było ruszać na lotnisko.

To może uda się Tobie wrócić w to miejsce na wakacje z żoną?
Dlaczego nie? Właśnie się z Agnieszką się na nie wybieramy. Trzeba wynagrodzić najbliższym rozłąkę.

Do Portugalii?
Nie do Serbii i Rumunii. Zamek Draculi też mamy w planach.

Skoro o planach. Masz już w głowie kolejny kraj, który chciałbyś przebiec?
Jeszcze nie, ale… już wczoraj przeglądałem mapę Europy i kalendarz biegów (śmiech).

To jest silniejsze od Ciebie!
No tak. Chociaż teraz, po tych 9 dniach samotności, tęsknię za ludźmi, więc szukam czegoś zorganizowanego. Nie jest łatwo, bo znowu chciałbym pobiec co najmniej 400-500 km.

fot. Facebook Ultramaniac - Artur "Arti" Kujawiński

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama