reklama

Artur Kujawiński: Uśmiech biegacza daje większą satysfakcję niż ukończenie biegu ultra w Dolinie Śmierci

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Artur Kujawiński/Facebook

Artur Kujawiński: Uśmiech biegacza daje większą satysfakcję niż ukończenie biegu ultra w Dolinie Śmierci - Zdjęcie główne

foto Artur Kujawiński/Facebook

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Lekka atletyka Artur Kujawiński to człowiek legenda, który przebiegł blisko 140 maratonów i biegów ultra. W rozmowie z Michałem Bondyrą mówi o tym, że pierwszy swój medal dostał za rzut palantową piłką, o wbieganiu na 16 piętro na Ratajach, o książkach Arkadego Fidlera, liczącym 4000 km biegu wzdłuż granic Polski, rozgrzanym do 100 st. C asfalcie w Dolinie Śmierci i o tym, jak oświadczył się żonie podczas igrzysk olimpijskich w Atenach.
reklama

Michał Bondyra: Podobno biegać wyczynowo zacząłeś dopiero jako 14-latek. Dlaczego tak późno?
Artur Kujawiński, legenda maratonów i biegów ultra: Kiedy zaczynałem nie było takich szkółek, jak chociażby szkółka Marcina Urbasia. Gdyby wtedy była, to na pewno bym się do niej zapisał. Biegałem tylko w szkole, na obozach, na koloniach. To były dystanse na 40 i na 50 metrów. Już wtedy wygrywałem z innymi w klasie, w szkole, potem w zawodach międzyszkolnych. Na kolonii jak były dzieciaki z Niemiec czy Czech, też z nimi wygrywałem. Jak coś nabroiliśmy i trzeba było uciekać, też byłem najszybszy. W piłce nożnej stawiali mnie na skrzydło, bo wyprzedzałem innych i dochodziłem do sytuacji bramkowych. Widziałem, że jestem dobry i już wtedy postanowiłem, że będę sportowcem. 

Jak to się stało, że zapisałeś się do Warty?
Raz z rodzicami przechodziłem obok dawnego targowiska Bema na ul. Królowej Jadwigi. Tam było wtedy boisko żużlowe, a ja za płotem zauważyłem trenera, który wydaje komendy dziewczynom i chłopakom, a oni się rozgrzewają, a potem biegają serie. Powiedziałem rodzicom, żeby na mnie poczekali. Podszedłem do trenera i powiedziałem, że chcę się zapisać na treningi, bo jestem szybki. On zapytał mnie o mój czas na 60 metrów. Ponieważ nie biegałem na ten dystans, szybko policzyłem sobie hipotetyczny czas i rzuciłem: „9 sekund”. Spojrzał na mnie z byka, zmarszczył się, bo w takim czasie biegały wtedy dziewczyny. Ja nie odpuściłem i powiedziałem, że jestem naprawdę szybki. „To przyjdź” – usłyszałem.
Okazało się, że zanim przyszedłem na trening, rozpoczął się rok szkolny, a ja wreszcie pobiegłem na wuefie dystans 60 metrów i uzyskałem całkiem niezłe 7,9 sek. Gdy pochwaliłem się tym czasem, trener się uspokoił. Rok później na otwartym stadionie wykręciłem już 7,12 sek., a to był naprawdę bardzo dobry wynik. 

Pierwsze medale zdobywałeś w biegach krótkodystansowych.
Tak. Kiedy wykręciłem ten wynik, przyszedł do nas pan Andrzej Bakulin i założył w naszej szkole – SP nr 16 na poznańskim osiedlu Tysiąclecia sekcję lekkoatletyczną. Jako paczka kolegów z klasy wraz Tomkiem Jankowskim, Robertem Nowakiem i Darkiem Staszewskim stworzyliśmy sztafetę 4x100 metrów, na którą nie było mocnych. Wygrywaliśmy nawet z zawodowymi klubami!

Wciąż masz dyplomy i medale za tamte zwycięstwa?
Z tamtych czasów mam m.in. medal z kolonii za najdłuższy rzut piłką palantową. Rzuciłem nią poza strefę pomiaru, do lasu. Ten medal i te złote ze sztafet za mistrzostwo okręgu są cenniejsze niż niejeden maratoński. 

Rzucałeś piłką palantową, grałeś w piłkę nożną, co jeszcze ćwiczyłeś oprócz biegania?
Pamiętam, jak na igrzyskach w Seulu w 1988 roku był pojedynek w skoku w dal między Mikiem Powellem a Carlem Lewisem. Jak się skończył, szukaliśmy piaskownicy i robiliśmy na osiedlu swój konkurs.

Sąsiedzi na Chartowie, gdzie mieszkasz, w piekarni Cię rozpoznają?
Oczywiście i jest to bardzo miłe. Zresztą wszystkie codzienne sprawy załatwiam w biegu, kiedyś nawet robiłem sobie wyzwania, żeby wbiec na 11. piętro wieżowca szybciej niż wjedzie tam winda.

Wygrywałeś?
Tak. Nawet wtedy, gdy to było nie 11 a 16 piętro.

Skąd się Tobie wzięły te długie biegi?
W klasie maturalnej zakończyłem przygodę ze sprintami i postawiłem na naukę. Zawsze pasjonowała mnie makro i mikroekonomia, zostałem nawet laureatem ogólnopolskiego konkursu wiedzy ekonomicznej. Mogłem sobie wybrać uczelnię i zacząłem studiować na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Szef katedry – śp. pan Janusz Grzeszczuk – znakomity biegacz i maratończyk, twórca hali sportowej Akademii Ekonomicznej przy ul. Dożynkowej, gdy zobaczył mnie w biegu sprinterskim, do którego podszedłem z marszu, zaprosił mnie do sekcji lekkoatletycznej. Biegaliśmy wtedy wokół Cytadeli i trochę na Malcie. Pan Janusz zachęcił mnie do udziału w sztafetach akademickich. Bardzo mi się to spodobało, bo nie tylko sam bieg, ale i atmosfera wokół niego trwały więcej niż ten błysk przy 100 metrach. Poza tym, trzeba było umieć rozłożyć siły, a postępy można było robić w dziesiątkach sekund, a nie ułamkach. 

Maratony to też sprawka śp. trenera Grzeszczyka?
Tak. Pamiętam jak na salę na ul. Dożynkowej przynosił New York Timesa, opowiadał o maratończykach i o długich biegach w których uczestniczy nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Opowiadał też o tym, jak biegał w Stanach i Australii. A że moja matka chrzestna też dużo podróżowała, no i ja kończyłem szkołę podstawową im. Arkadego Fidlera, to to połączenie sportu i podróżowania padło na podatny grunt. 

Lubiłeś czytać książki podróżnicze patrona Twojej podstawówki?
„Piękna, straszna Amazonia” czy „Kanada pachnąca żywicą” i jeszcze książki o Indianach, górach, Ameryce wtedy pochłaniałem. Do dziś są gdzieś w piwnicy i kto wie, może kiedyś jeszcze do nich wrócę. 

Wtedy pewnie nie zdawałeś sobie sprawy, że sam w tych miejscach będziesz.
W życiu nie sądziłem, że tyle świata zwiedzę! 

Wyobrażasz sobie dystans 42 km i 195 m na bieżni?
Na bieżni robiłem trening 30-kilometrowy, brałem też udział w 48 godzinnych biegach po pętlach 900 metrowych czy kilometrowych. Wolę jednak biegać przez łąki i pola i przy okazji zwiedzać.

Biegi z ludźmi po ulicach to jednak co innego niż bieganie po bieżni

„Trochę” pozwiedzałeś. Na przykład w twoim projekcie Run Around Poland w dwa miesiące zrobiłeś 4000 km wzdłuż granic Polski. Który fragment tego wyzwania Cię zaskoczył?
To wyzwanie pozwoliło mi dotrzeć do miejsc w naszym kraju, do których pewnie przy innej okazji bym nie dotarł. I jeszcze zrobiłem to na własnych nogach, nie angażując do tego innych. Najbardziej chyba zaskoczył mnie teren wzdłuż Odry. Kojarzyłem go raczej ze stacjami benzynowymi, przejściem granicznym, a okazało się, że jest tam urokliwa przyroda. Teren tak piękny, że nic tylko rozłożyć koc, zaparzyć kawę i kontemplować Odrę. Gdyby zrobił tam film National Geographic i nie podałby, że to zachodnia część Polski, widzowie byliby zachwyceni myśląc, że te zdjęcia pochodzą z jakichś dalekich krain.

Artur przez 2 miesiące biegł wzdłuż granic Polski

Skoro o dalekich krainach. Odrę od Doliny Śmierci w Kalifornii dzieli prawie 10 tys. km. Ultramaraton Badwater to jeden z najtrudniejszych wyzwań nawet dla takich zawodników jak Ty. Podjąłeś się tego wyzwania, bo chciałeś sobie udowodnić, że można przesuwać granice ludzkich możliwości?
Żeby robić takie rzeczy, musi chcieć głowa. Jak jesteś zdrowy, wytrenowany, to tylko mocna motywacja może sprawić, że coś takiego ukończysz. 
Kiedy uświadomiłem sobie, że do startu w Badwater zapraszanych jest tylko 100 osób z całego świata, że to nie jest zwykły bieg, że to organizatorzy kwalifikują cię według twoich dokonań, początkowo powiedziałem, że nigdy się tam nie zapiszę. Ale mój przyjaciel Damian Drążkiewicz powiedział, że gdybym się zgłosił, to on będzie moim suportem. Wiedziałem, że mój brat Grzegorz też jest chętny. Miałem więc team, który tam jest niezbędny. Zapaliła mi się lampka i się zgłosiłem. W 2017 roku mimo że miałem już za sobą Spartathlon, 80 maratonów, 10 ultra w 10 dni, zostałem odrzucony. Organizatorzy stwierdzili, że jestem za słaby. W 2017 roku zrobiłem Anglię – 320 km biegu ciągiem. To zrobiło na nich wrażenie i wystartowałem w 2018. Z jednej strony zrobiłem to, żeby udowodnić sobie, że dam radę, z drugiej, żeby rozpropagować akcję charytatywną dla chorej na nowotwór Honoraty Gawrońskiej.

Opowiedz trochę o warunkach z jakimi tam musiałeś się zmierzyć.
To jest dystans 217 km, który pokonujesz w temperaturze 54 stopni C. Asfalt, po którym biegniesz nagrzewa się do 100 st. C. Można na nim smażyć jajka, co sam sprawdziłem. Przewyższenia sięgają Mount Blanc. Mnie udało się zmieścić w limicie. Ukończyłem go po 47 godzinach, na 23 miejscu. 

Artur Kujawiński ukończył w 2018 roku ultramaraton w Dolinie Śmierci

Miałeś podczas tego morderczego biegu taki kryzys, że chciałeś odpuścić?
Była 1.00 w nocy, załatwiałem potrzebę w krzakach, patrzę w gwiazdy i mówię: „to koniec”. Nie chciałem jednak podejmować sam decyzji i postanowiłem, że jeśli mój suport albo organizatorzy powiedzą mi, żebym dał sobie spokój, to to zrobię. Idę z takimi myślami do samochodu brata i Damiana, a oni nic. Chyba dlatego, że było ciemno nie widzieli w jakim byłem wtedy stanie.

Mówisz o suporcie. Największym jest chyba dla ciebie żona.
Absolutnie tak, Agnieszka to mój największy kibic. Zawsze do niej dzwonię lub piszę przed startem, jak się uda to podczas biegu i już na mecie, żeby była na bieżąco z sytuacją, żeby ją uspokoić, że nic mi nie jest. 

Żona podziela Twoją biegową pasję?
Mamy wspólną pasję podróżniczą. Oprócz tego ona też od czasu do czasu biega „dziesiątki”, półmaratony. Raz przebiegła ze mną maraton. I to w pięknym miejscu: na Hawajach, w Honolulu. Jak na debiut, to był bardzo trudny maraton: pobudka była o 3.00 rano, było upalnie i parno, teren był bardzo górzysty. Odczuła trudy biegu dopiero na 2 km przed metą, więc nie doświadczyła kryzysu. Mam jeszcze takie zdjęcie, gdzie na 40 km jest uśmiechnięta z flagą. I co ciekawe, to nie tylko dla niej był wyjątkowy bieg, bo jak sobie policzyłem ten nasz wspólny maraton był moim setnym!

Podobno Twoje oświadczyny też były związane z bieganiem.
To prawda! Oświadczyłem się na stadionie olimpijskim po eliminacjach na 100 metrów podczas igrzysk olimpijskich w Atenach. Agnieszka powiedziała „tak”, potem był ślub, a teraz od lat jesteśmy szczęśliwym małżeństwem.

Mówisz, że podzielacie wspólnie pasję podróżniczą. Na nowe miejsca patrzysz tylko przez pryzmat przyrody?
Nie tylko. Lubię na przykład Burj Khalifa w Dubaju czy Chiński Mur. Lubię rzeczy monumentalne. Mam też zajawkę na wulkany. Ostatnio widziałem jeden z nich biegając na Bali.

Skoro jeszcze o podróżach, biegałeś w błocie i deszczu Szkocji. 
Te 350 km przy przewyższeniach 8700 metrów to było niezwykłe przeżycie. Marzę, żeby jakiś bieg został zorganizowany teraz w Walii.

320 km biegiem po Szkocji było kluczem do ultra biegu po Dolinie Śmierci

Skoro o organizacji. Masz za sobą masę wyzwań, 140 maratonów, 200 i 300 kilometrowe biegi ultra, 4000 km wokół Polski. A mimo to znajdujesz czas na organizowanie Biegu Niepodległości czy Maniackiej Dziesiątki. 
One kosztują mnie wiele wysiłku nie tylko fizycznego, ale i psychicznego. Gdybym nie poświęcał czasu na te biegi, na koordynację peacemakerów przy Maratonie Poznańskim czy na akcje charytatywne, miałbym więcej czasu żeby przygotować się do swoich wyzwań i pewnie dzięki temu wyniki też miałbym lepsze. Ale, gdybym tego nie robił tysiące ludzi nie pobiegło by po raz pierwszy, nie zrobiłoby swojej życiówki, a potem z dumą nie opowiedziałoby o tym w domu przy kawie żonie. Nie byłoby tych łez radości na mecie, uścisków z najbliższymi. Jak widzę ten uśmiech, to szczęście na mecie chociaż u jednego z uczestników to wiem, że warto. 

Satysfakcję masz wtedy porównywalną z ukończeniem Badwater?
Trudne pytanie, ale ponieważ mam dobre serce, chyba więcej satysfakcji daje mi radość innych niż moje wygrywanie.

Czyli w biegach też jest miejsce na altruizm?
Ktoś powiedział, że żeby być mistrzem olimpijskim trzeba być egoistą, poświęcić wszystko inne, także rodzinę dla medalu. 

Ale Ty jesteś altruistą.
Tak, ale mam zdrowy rozsądek i nie mam olimpijskiego medalu.

 

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama