Reklama lokalna
reklama

Cztery sekund hałasu, cztery lata ciszy [FELIETON]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Wojciech Nowakowski/Sportowy Poznań

Cztery sekund hałasu, cztery lata ciszy [FELIETON] - Zdjęcie główne

W hali, a bardziej salce, Uniwersytetu Warszawskiego zimą 2023 można było mijać takie gwiazdy szabli jak Sandro Bazadze, Áron Szilágyi czy Luigi Samele. Gdyby tylko ktoś jeszcze o tym wiedział... | foto Wojciech Nowakowski/Sportowy Poznań

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

PozostałeJest kilka sportów, które śledzimy raz na cztery lata – chociaż misją Sportowego Poznania jest m.in. to, żeby chociaż w naszym fyrtlu było inaczej. Szermierka jest jednym z nich, natomiast we wtorkowy wieczór medal szpadzistek wzniósł ten szlachetny sport na piedestał. Na cztery sekundy (przechrzczone już na "jedną Jarecką") przed końcem pojedynku przegrywaliśmy z Chinkami, a wczoraj wieczorem i dzisiaj rano mówimy tylko o tym, jak udało się losy meczu o brąz odwrócić. Prawdopodobnie jednak to „pięć minut” w błysku fleszy zostanie – jak zazwyczaj w przypadku wielu dyscyplin bywa – zmarnowane.
reklama

Poznań nie ma się czego wstydzić – cała reprezentacja olimpijska florecistek to zawodniczki i trenerzy klubów ze stolicy Wielkopolski. Organizowaliśmy Puchar Świata w tej broni, dopóki światowa federacja nie groziła karami za niewpuszczenie do kraju-gospodarza zawodów szermierzy z krajów, których nazw tutaj wymieniać nie będę. Ale, choć szabla to akurat jedyna broń, która w polskim wydaniu na planszy w Grand Palais się nie pojawiła, z polskich wydarzeń najdłużej w kalendarzu międzynarodowym jest (a w zasadzie była – i zapewne jeszcze powróci) warszawski turniej o Szablę Wołodyjowskiego.

W ubiegłym roku miałem okazję pojawić się na tych tradycyjnych zawodach. Co prawda, nie na walkach finałowych, które organizowano w Centrum Olimpijskim – a które zakończyły się niespodziewanie wygraną Krzysztofa Kaczkowskiego – ale wizyta w hali sportowej Uniwersytetu Warszawskiego była dla mnie lekkim szokiem i cenną lekcją tego, jak wygląda organizowanie imprez międzynarodowych, o których „nikt” nie słyszy.

reklama

W tamten weekend w Warszawie byłem z innego powodu – komentowałem dwa turnieje golfowe ze studia. W przerwie pomiędzy transmisjami udałem się do hali UW przy ul. Banacha. Nie miałem wielkich oczekiwań, ale nie spodziewałem się Pucharu Świata w sali praktycznie bez trybun. Bo w tej sali wszystkie miejsca siedzące zajęte zostały przez zawodników. Może i nic w tym dziwnego – w końcu i kibiców było jak na lekarstwo – ale jednak byli. Czterech. I bardziej łowców autografów niż biegłych w tym, co dzieje się na planszy.

Ja się dowiedziałem, bo interesuję się sportem od wielu lat i śledzę wszystko, co się dzieje. Ja powiedziałem jemu, on synowi... – i tak tu w czwórkę jesteśmy

- mówił mi wtedy jeden z nich. Na najblizszych przystankach autobusowych, tramwajowych – żadnych plakatów. „Czy wstęp jest wolny?” – pytali mnie kibice na Twitterze, kiedy wrzuciłem tam zdjęcie z zawodów. Można śmiało założyć, że potencjał jest co najmniej dwukrotnie większy niż liczba obecnych w sali fanów.

reklama

Owszem, ciężko jest objąć wzrokiem, a tym bardziej rozumem, wszystkie te plansze rozłożone na pojedynki grupowe, ale też nie sposób nie odnieść wrażenia, że nikomu nie zależy na tym, żeby szermierkę – trudną do zrozumienia dla laika, zwłaszcza we florecie i w szabli – ludziom przybliżyć, zainteresować ich i tym samym budować świadomość, popularność tej dyscypliny sportu. I nie tylko tej – bo podobnych przykładów byśmy pewnie kilka znaleźli w Polsce.

Organizacja zawodów międzynarodowych często jest dofinansowywana z budżetu państwa. Ministerialny program oficjalnie nosi nazwę „wspierania promocji sportu poprzez organizację w Polsce...”. Brzmi to ładnie - za ładnie, żeby to było prawdziwe. Bo najmniej jest w tym wszystkim właśnie promocji. Nie umiemy zapełnić trybun, gdy do Polski przyjeżdżają mistrzowie świata, Europy, medaliści igrzysk olimpijskich...

reklama

II Forum Poznańskiego Sportu odbywało się na terenie Toru Regatowego Malta, w sali z widokiem na metę. Jak można patrzeć na naszą jedyną infrastrukturalną chlubę i mówić „w Poznaniu nigdy nie będzie wielkiego sportu, jeśli nie będzie dużej hali”? Dodam, że mówiła to osoba zaangażowana w organizację w Polsce (we współpracy ze Szwecją) mistrzostw świata w piłce ręcznej – największej imprezy na świecie w tej dyscyplinie, której promocja, poza paroma niezauważalnymi wyjątkami, została przeprowadzona jedynie w skali lokalnej miast-gospodarzy. Ludzie w trakcie turnieju orientowali się, że „coś” się dzieje w Polsce, a trybuny wielkich hal świeciły pustkami – gdy w 15-tysięcznej Tauron Arenie pojawiało się ledwo ponad tysiąc kibiców, w Göteborgu niezbyt efektownie zapowiadajacy się mecz Brazylia-Republika Zielonego Przylądka oglądało ponad pięć tysięcy fanów, a mniejsze areny w Kristianstad czy Jonköping nie miały meczu z widownią poniżej 2,5 tysiąca.

Nasi sportowcy są w większości anonimowi, nie mają wielomilionowych kontraktów, a budżety związków w ok. 90% składają się z dotacji ministerialnych. Nie widać jednak, żeby ktokolwiek chciał wykonać jakikolwiek ruch, aby to zmienić. Można odnieść wrażenie, że wszystkim jest tak wygodnie – związki dostają łatwe pieniądze, ministerstwo może się pochwalić, że jest do czegoś potrzebne, ratuje tak naprawdę ten polski sport, a sportowcy... pracują na treningach, żeby osiągać sukcesy, ale utrzymywać się muszą z czegoś innego. Z innej pracy, pochłaniającej czas i energię niemniej niż treningi, albo ze stypendiów – o które trzeba się co roku starać. Ilu sportowców jest w stanie utrzymywać rok w rok formę na medal albo chociaż czołową ósemkę mistrzostw świata czy Europy? Startują w tych imprezach pomimo niezaleczonych kontuzji – jak Malwina Kopron w ubiegłym roku na mistrzostwach świata w Budapeszcie, co – jak przyznała mi podczas tegorocznego Memoriału Kusocińskiego – było bez sensu.

Ilu potencjalnych mistrzów, medalistów olimpijskich zrezygnowało już z uprawiania sportu, bo nie budziło to żadnego zainteresowania – sponsorów ani kibiców – nie przynosiło przez to żadnego zarobku? Możemy się tylko zastanawiać. Ale obserwując, jak fantastyczną atmosferę są w stanie zrobić kibice w Grand Palais na szermierce – ale też na mniejszych zawodach, które miałem okazję ostatnio odwiedzić: na triathlonowym Pucharze Świata w Tiszaújváros, gdzie na głównej ulicy, wiodącej z dworca autobusowego na arenę zawodów, witały mnie wywieszone na latarniach olimpijskie flagi, na pięciobojowych mistrzostwach Europy w Budapeszcie, rozgrywanych na błoniach Stadionu Ferenca Puskása (dawnego Népstadion), po raz ostatni w prawdziwej wersji, z jazdą konną – potem przypominając sobie puste trybuny Stadionu Śląskiego podczas Memoriału Kusocińskiego albo stadionu Zawiszy podczas historycznych, 100. Mistrzostw Polski w Lekkiej Atletyce – zestawiając to z chwilową, ale jednak radością z medalu, z tym, że jednak szpadzistki wczoraj zdominowały naszą uwagę nie na kilkadziesiąt minut walki, ale na cały wieczór – zastanawiam się, dlaczego nie umiemy (a może nie chcemy) tego potencjału wykorzystać?

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama