Spotykamy się w budynku Studium Sportu Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. To właśnie Morasko jest "drugim domem" Alicji Zając. Tu bowiem nie tylko trenuje i rozgrywa swoje mecze Lech Poznań UAM, ale też funkcjonuje akademia, której dała początek. Jest również wykładowczynią, a w czasie naszej rozmowy czuwa nad studentami korzystającymi z uniwersyteckiej siłowni.
Wiktoria Łabędzka: Zacznę od pytania, które poniekąd zainspirowało mnie do tego, by przeprowadzić z tobą tę rozmowę. Jak często, po podpisaniu nowego kontraktu, czytałaś komentarze: "Do męskiej szatni ją, żeby ogarnęła to, co tam się dzieje"?
Alicja Zając, trenerka Lecha Poznań UAM: Było tego całkiem sporo (śmiech), ale nie przywiązywałam do tego większej wagi. Nie mówię, że takie rozwiązania nie są możliwe. Pojawiają się w końcu kobiety u sterów męskich drużyn. Szczególnie na Zachodzie. Moje miejsce jest jednak przy piłce kobiecej, moim zespole. Mam też świadomość, że te komentarze w dużej mierze były pokłosiem wyników chłopaków.
Czy masz wrażenie, że poprzez pryzmat wyników właśnie, tych żeńskich na tle męskich, zainteresowanie wami wzrosło?
- Społeczność kibicowska się powiększyła. Nie mówię, że to wyłącznie kwestia wiosennych rezultatów - że tu były, a gdzieś tam nie - ale na naszych meczach zaczęło pojawiać się więcej kibiców. Sporo osób żyło naszym pościgiem za ekstraligą. Zwycięstwa niosły, docierało do nas wiele dobrych słów, czy to z klubu, czy osób zainteresowanych naszym funkcjonowanie. To było naprawdę miłe. Podobnie zresztą widok osób chodzących w naszych koszulkach - tych dedykowanych specjalnie naszej drużynie, co jest bardziej zachodnią praktyką niż standardem u nas.
Przechodząc na płaszczyznę sportową: Gdybyś przed sezonem usłyszała, że do samego końca będziecie walczyć o awans, uwierzyłabyś?
- Zdawałam sobie sprawę, że to będzie dla nas trudny sezon. Że to przeskok inny niż z trzeciej do drugiej ligi. Runda jesienna to potwierdziła. Potrafiłyśmy przegrywać mecze w kuriozalny sposób. Na pewno mocnym ciosem w drużynę była wysoka porażka z Polonią Środa Wielkopolska przy Bułgarskiej. To spotkanie, które dotknęło nas wszystkich. Pojawiło się po nim trochę negatywnych komentarzy, także na mój temat. Jednak po chwili stwierdziłam, że nie ma sensu tego czytać, bo wiem, w jakim kierunku chcemy iść, co zrobić z tym zespołem. Jeden z pierwszych zwrotów - tak bym to nazwała. Końcówka jesieni była lepsza. Może jeszcze bez tylu punktów, ale z widocznymi efektami pracy wykonanej latem, którą kontynuowałyśmy zimą. Czułam, że to dobry czas. Jedną z tego oznak było spotkanie z ekstraligową Pogonią Tczew. Zagrałyśmy naprawdę dobry mecz, i to nie przeciwko jakimś tam rezerwom, tylko z mocnym składem. Uwierzyłyśmy wtedy, że stać nas na więcej. Coś się w tym zespole zmieniło, pozytywnie drgnęło.
Co czułaś w Rzeszowie? [potencjalne zwycięstwo w tym meczu przy porażce Skry na kolejkę przed końcem zmagań mogło dać poznaniankom awans na pozycję dającą promocję o klasę rozgrywkową wyżej - przyp. red.]
- Czułam dumę, bo zagrałyśmy dobry mecz. Bolała jedynie ta liczba straconych bramek, i to ze stałych fragmentów gry, bo Resovia nie potrafiła sobie stworzyć w tym meczu żadnej akcji z ataku pozycyjnego. Piłkarsko byłyśmy zespołem lepszym. Zabrakło jednak skuteczności, przy zbyt dużej liczbie własnych błędów. Żałuję, że ta seria zakończyła się w takich okolicznościach. Jednak i tak uważam, że zrobiłyśmy coś spektakularnego. Zresztą to nie tylko moje odczucie, ale też zespołu. Była chwila smutku, lecz dla mnie znamiennym było - i wciąż mam ten widok przed oczami - jak każda po kolei wychodziła tego dnia z szatni, bo potrzebowała trochę przestrzeni, kilku minut dla siebie. Jedna siada na boisku, po chwile dołącza do niej druga, trzecia. I one wszystkie tak razem. To mi pokazało, że są drużyną. Taką na dobre i na złe. Że one wiedzą, że mają być z czego dumne, bo zrobiły dobrą robotę. Jestem za to ogromnie wdzięczna.
Gdy popatrzysz na ten sezon, przeskok, którego doświadczyłyście i sam rozwój rozgrywek, masz może taką refleksję, że dobrze, że to jeszcze nie teraz?
- Uważam, że wszystko jest po coś. Po tym sezonie jesteśmy zdecydowanie bardziej doświadczone. Możemy spokojnie podejść do przygotowań. Cieszę się, bo wiem, że cały skład z nami zostaje. To już zespół "otrzaskany" z ligą. Gdybyśmy awansowały już teraz, musielibyśmy się bardzo intensywnie przygotować do nowego wyzwania, jakim byłaby gra na najwyższym poziomie rozgrywkowym. To coś, do czego z pewnością będziemy dążyć w przyszłym sezonie. Czuć, że dziewczyny są zbudowane przebiegiem rundy. Nie ma załamania czy frustracji. Jesteśmy mistrzami wiosny z dziesięcioma wygranymi w jedenastu spotkaniach. Szkoda jesieni, która była słabsza, bo może wyglądałoby to inaczej. Jednak wiemy, że to nie szczyt naszych możliwości. Myślę, że ta seria trzech awansów w trzy lata, gdzie sama sekcja istnieje cztery, to coś niespotykanego. Ekstraliga? Nie była naszym celem w tym sezonie. Chcemy, żeby te dziewczyny się rozwijały, a do tego "dokładamy" kolejną drużynę. I to po to, żeby szkolić kolejne, mieć z nich pociechę. To najważniejsze.
Spoglądając na drogę, którą przeszłyście: Jak daleka i wymagająca była to podróż z miejsca, w którym zaczynałyście do dziś?
- O matko. Rollercoaster pełen emocji! I czas intensywnego rozwoju. Sama zdążyłam zrobić kurs trenera futsalu oraz UEFA A. Pojeździłam na staże, co pozwoliło mi spojrzeć na tę piłkę nieco inaczej. Mówiąc krótko: Zrobiłam spory progres. Mam wspaniałych ludzi dookoła i myślę, że to właśnie dzięki nim to wszystko było możliwe. Zaczynając od duetu Tomek Mendry - Mikołaj Łopatka po mój sztab. Który też chce się rozwijać! Myślę, że to istotne dla tego zespołu. Jeśli chodzi o dziewczyny, musiałabym policzyć, ile z nich zostało z nami od czwartej ligi. Jednak każda z nich wykonała świetną robotę, poświęcając się drużynie i temu, by być w tym miejscu. To była trudna, ciekawa, ale też inspirująca droga pełna pasji. Robimy swoje: Krok po kroku. Nie przyspieszamy, nie robimy niczego na "hura". Mamy swoją wizję, której się trzymamy.
Rozszerzając przy tym sekcję.
- Budujemy od pierwszego zespołu. Doszły do tego rezerwy, za którymi świetny sezon zakończony awansem do trzeciej ligi i zwycięstwem w wojewódzkim pucharze. Mamy też promocję do Centralnej Ligi Juniorek U18. Myślę, że to doskonały dowód na to, że nie tylko my, ale i cała sekcja się rozwija. Rozpędzona lokomotywa - tak bym to podsumowała.
Pada "Krok po kroku" - które jeszcze dwa czy trzy lata temu powtarzałaś niczym mantrę, podobnie zresztą "Za sobą w ogień". Czy to stwierdzenia wciąż aktualne?
- Znów mam przed oczami ten ostatni mecz w Rzeszowie. 94. minuta, przegrywamy 1-4, a drużyna dąży do strzelenia drugiego gola. Te dziewczyny naprawdę niesamowicie z sobą funkcjonują, są zżyte. To dla mnie bardzo fajne momenty, bo piłka piłką, rozwój rozwojem, ale dla mnie ważne jest też to, że one tworzą jedność także poza boiskiem. Że potrafią spędzać razem czas w inny sposób. Tak samo my ze sztabem, bo lubimy się spotkać, wyskoczyć na jedzenie, pograć w gry. To potrzebne, bo relacje to klucz! Budują to poczucie jedności, napędzają do rozwoju. Myślę, że bez takiej atmosfery tych wyników by po prostu nie było.
Jak czujesz się w roli przecierającej szlak? Sporo debatuje się ostatnio o znaczeniu "role models", a patrząc choćby na szczebel centralny w Polsce znajdziemy tylko dwie kobiety u sterów zespołów. Mowa oczywiście o tobie i Karolinie Koch.
- Chyba właśnie mi to uświadomiłaś! (śmiech) Choć wcześniej tak o tym nie myślałam, bo po prostu doceniam, że jestem w takim miejscu i to z ludźmi, z którymi mogę się rozwijać. Cieszę się, że pojawiają się kobiety na szczeblu centralnym i uważam, że powinno być ich więcej. Patrząc na to, co dzieje się w środowisku oraz na kursach trenerskich. Może niektóre z nich czują pewną obawę, brakuje im odwagi czy takiego samozaparcia, aby już teraz pracować na tym poziomie? Ja jestem uparta, stety-niestety. Zdarza mi się płynąć po prąd. Jak ktoś mi coś powie, mam inne zdanie, to oczywiście wysłucham, ale nie chcę zbaczać ze swoich przekonań, wizji, a chyba jestem trochę wizjonerką. Tych trenerek przybywa. Zaraz w pierwszej lidze będzie też Dominika Dewicka z Juna-Trans Stare Oborzyska. I niech kobiet w piłce będzie coraz więcej.
zdjęcie: Wiktoria Łabędzka
Nina Patalon często powtarza, że trzeba mieć tę odwagę, by życie - to prywatne - w pewien sposób "włożyć" w piłkę nożną.
- Coś w tym jest. Sama po sobie mogę powiedzieć, że bardzo dużo poświęcam, nawet niekoniecznie na boisku, ale też poza nim dla tych dziewczyn. Jestem dla nich i zawsze chętnie się z nimi spotkam, pogadam, zadzwonię, zostanę po treningu bądź posiedzę pod blokiem. Czy to gdy jest jakiś problem, czy po prostu tego potrzebują. Myślę, że Nina Patalon pracując z reprezentacją ma troszeczkę więcej pracy czy wyjazdów. Rzeczy, które absorbują ten czas. Ja funkcjonuję tutaj, na miejscu, co jest pewnym komfortem. Cieszę się, że mogę być tak blisko zespołu. Czasem jest to wymagające, lecz lubię to. Koleżanka z pracy, która ma męża żeglarza powiedziała mi, że widzi we mnie taką samą pasję jak właśnie w nim. Gdzie on ma 60 lat i mimo upływu tego czasu, wciąż tym życie. Usłyszałam wtedy, że ona wierzy, że ja w tym wieku będą miała podobnie, co bardzo mnie ucieszyło. Czuję, że jest to coś, co chcę robić. Czy do końca życia będę trenerką? Lecha, dodajmy? Zapewne nie, ale będę funkcjonować w innej roli - w piłce nożnej.
Prowadzenie zespołu łączysz jednak z pracą na uczelni i działalnością w akademii, która ma swoje korzenie w czasach, gdy nie było jeszcze Lecha. Czy masz takie poczucie, że byłabyś w stanie skupić się tylko na byciu trenerką czy lubisz to, że - można by powiedzieć - wszędzie cię pełno?
- Chciałabym, by kiedyś tak było, bo mogłabym się poświęcić drużynie w jeszcze większym stopniu. Jestem jednak wdzięczna za to miejsce, bo praca ze studentami jest fajna, zupełnie inna, i może pozwala się chwilowo odciąć od piłki nożnej. Nie jest również aż tak zajmująca, więc wciąż pozwala mi skupić się na pracy trenerskiej. Zrezygnowałam z futsalu, prowadzenia kadr wojewódzkich - to pozwoliło nieco zoptymalizować ten czas.
Stajesz się coraz bardziej rozpoznawalna, a mimo to wciąż pozostajesz sobą. Choćby w kwestii komentarzy w social mediach.
- Są rzeczy, które mi się podobają czy chcę się nimi cieszyć. Niezależnie, czy mowa o Lechu, akademii bądź jeszcze czymś innym. I w drugą stronę, bo przecież nie ze wszystkim muszę się zgadzać. Staram się być autentyczna. Jeśli jest mi przykro, nie mam problemu, by to okazać. Jak jestem wkurzona, to też to okazuję. Radosna? Podobnie. Może również przez to dziewczyny z drużyny tak mi ufają? Bo mają tę świadomość, że one również mogą pozwolić sobie na emocje. Dać im upust.
Jak oceniasz to, co dzieje się w piłce kobiecej w naszym regionie oraz ogólnie Polsce?
- Jestem mega dumna z działań Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej. Z tego, co robi marketingowo dla promocji dyscypliny oraz organizacji licznych turniejów dla naprawdę różnych grup wiekowych. To ma realne przełożenie na liczbę zawodniczek, która się zwiększa. Choćby ostatnie "Mama Cup" połączone z "Piknikiem z Drużyną Dziewczyn" - panowała tam świetna atmosfera. Taka familijna, co niesamowicie mnie urzekło. Byłam na nim jako ciotka i sama świetnie się bawiłam, bo pozwoliło mi to doświadczyć wiele emocji i złapać inną perspektywę. I ten "fun", który miały mamy z naszej akademii, ze Sparks! Jeszcze kilka dni później nie mogłam wyjść z podziwu. To właśnie coś takiego powinniśmy pokazywać, by zachęcać do gry w piłkę. Piłka kobieca się rozwija, a zainteresowanie nią rośnie. To wszystko mogłoby się dziać jeszcze szybciej, szczególnie, gdy spojrzymy na Zachód. My wrzucamy dopiero drugi czy trzeci bieg. Być może zawsze będziemy patrzeć z utęsknieniem na to, co dzieje się choćby w Anglii, ale te zmiany na pewno cieszą.
Świetna seria, walka o awans, a mimo to - i tego rosnącego zainteresowania mediów - ta kobieca piłka nadal bywała spychana przez na dalszy plan. Można by powiedzieć na "ostatnich pięć minut programu".
- Czułam, że ta społeczność wspierających nas osób się powiększa. Że te rezultaty, przeskakiwanie kolejnych ekip nakręcało pewien "szum". Pojawiało się dużo pytań, czy awansujemy. Trochę mnie denerwowało to obracanie się dookoła wyniku sportowego. Pominięcie kwestii tego, co robimy. Jak znaleźliśmy się w tym miejscu. Czemu to zawdzięczamy, a zawdzięczamy pracy wszystkich ludzi działających na rzecz tej sekcji. Temu, że mogliśmy gdzieś wyjechać wcześniej, spokojnie zjeść odpowiedni posiłek na trasie. "Małe rzeczy" - można by powiedzieć, jednak na tym poziomie potrafią robić różnicę. Trenerzy, dziewczyny czy ja - wszyscy mierzyliśmy się z podobnymi pytaniami, a fajnie byłoby na to spojrzeć z innej perspektywy. Może bardziej ludzkiej? Jeden przykład - historia Klaudii Wojtkowiak. Lechitka, pierwsza z nas do Kotła, regularnie chodząca na mecze Drużyny Wiary Lecha. Z racą w ręku i zdartym gardłem. Myślę, że warto mówić też o czymś takim.
Czujecie wsparcie ze strony osób zasiadających w biurach przy Bułgarskiej? Licznie przybyłych na premierę filmu opowiadającego waszą historię.
- Zacznę od Mai Rutkowskiej, która jest z nami od początku. Częściej wymieniałam się wiadomościami z prezesem Piotrem. Są też osoby gdzieś niżej w tej hierarchii, które jednak potrafiły zaczepić mnie czy dziewczyny przy okazji naszych wizyt na stadionie, bo na co dzień w końcu funkcjonujemy na Morasku. Mamy przedstawiciela w zarządzie, Wojtka Tabiszewskiego, a to ważny głos. Lech to ogromny klub i wiadomo, że najważniejszy jest pierwsza drużyna. To zrozumiałe, bo ona generuje największe przychody, a od wyników uzależnia się pewne kwestie i działania. Ludzie, inni pracownicy, docenili jednak to, że jesteśmy.
Ile propozycji pracy otrzymałaś zanim podpisałaś nową umowę z Lechem?
- Żadnej. Myślę, że inni wiedzą, że się stąd nie ruszam (śmiech). Mam poczucie, że robię tu dobrą robotę. Że za tą drużyną pójdę w ogień - jak wspominałaś wcześniej. Budujemy, w moim przekonaniu, coś wielkiego. Mocno utożsamiam się z tym klubem i projektem, w który jestem w pełni zaangażowana. Dobrze mi tu. Czuję duże wsparcie - wobec siebie i całego projektu sekcji, bo to w końcu nie tylko pierwsza drużyna. Gdzieś w kuluarach rozmawia się o boisku przy Bułgarskiej, które jeszcze bardziej pozwoliłoby się nam rozwinąć. Na ten moment jestem trenerką, dobrze się z tym czuję. Może kiedyś przyjdzie czas na zmianę, zajęcie się koordynowaniem, lecz teraz skupiam się na pracy z zespołem. Celem jest awans, a później - będziemy się "martwić" tym, co dalej.
Pierwsza liga zrobiła nam się mocno wielkopolska - w przyszłym sezonie zobaczymy w niej aż cztery zespoły z województwa. Będzie to Lech, Polonia Środa Wielkopolska, spadkowicz Medyk POLOmarket Konin oraz beniaminek Juna-Trans Stare Oborzyska. Jak się zapatrujesz na tę rywalizację?
- Cieszę się, bo wyjazdy będą bliskie (śmiech). Myślę, że będzie ciekawie, bo każdy z tych meczów dostarczy wiele emocji. Sporo tych dziewczyn się zna, mają bliższe czy dalsze relacje, a to może być dodatkowym "smaczkiem". Myślę, że największe wyzwanie stoi przed Juna-Trans i Medykiem. Dla beniaminka może to być duży przeskok, czego doświadczyłyśmy na własnej skórze. Na pewno potrzebują wzmocnień personalnych. Jeśli natomiast mowa o drugich, pytanie, jak odnajdzie się w tej nowej rzeczywistości. Tutaj też jest inny limit obcokrajowczyń, a kilka dziewczyn ocierających się o reprezentację odeszło.
Z jednej strony taka liczba reprezentantów na szczeblu centralnym cieszy. Z drugiej - czy nie potrzebujemy silnego ośrodka w ekstralidze, który będzie napędzać całą tę piłkę lokalnie?
- Zdecydowanie. Klubu organizacyjnie i sportowo uporządkowanego, napędzającego oraz dającego stabilność w regionie. Jak Medyk przez lata. Ten układ sił się zmienia. Podobnie zresztą jak spojrzenie na samą piłkę. Jak jednak wielu przypadkach: Potrzeba czasu. Chcielibyśmy mieć wszystko od razu, a bywa tak, że potrzeba trochę cierpliwości, zrozumienia i pokory w tym wszystkim. Żeby być w danym miejscu. Ja jestem cierpliwa i wiem, że kiedyś przyjdzie czas, byśmy były w tym miejscu. Czy to za rok? Chciałabym, na pewno. I nie tylko ja. Jeśli się nie uda, dobra - to za dwa, bo my nie zejdziemy z naszej drogi. Jestem pewna, że Lech zagra w ekstralidze i będzie się bił o najwyższe cele.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.