Piłkarze Lecha Poznań przystępowali do tego spotkania prezentując najwyższy możliwy poziom piłkarski jak na ekstraklasowe warunki. Byli najlepszym atakiem ligi i dysponowali najszczelniejszą defensywą, zachowując cztery czyste konta z rzędu. Z kolei ich trener niedawno został wyróżniony tytułem najlepszego szkoleniowca minionego miesiąca. Śląsk Wrocław natomiast znajdował się na drugim końcu stawki. Wojskowi nie wygrali ani jednego spotkania od początku rozgrywek, lądując na ostatnim miejscu w lidze z zaledwie czterema punktami. Jakby tego było mało ich ofensywa była najgorsza w Ekstraklasie. Jednak ich trener – Jacek Magiera – przekonywał, że tabela ligowa przekłamuje poziom problemów Śląska, bowiem Wojskowi wciąż mają dwa zaległe spotkania.
Catenaccio po śląsku
Taktyka Śląska Wrocław w meczu przeciwko Lechowi Poznań była tajemnicą poliszynela. Jacek Magiera próbował wywieźć z Bułgarskiej trzy punkty wprowadzając na boisku strategię Helenio Herrery, bazującą na skrajnym blokowaniu dostępu do własnego pola karnego. Ataki na bramkę Bartosza Mrozka pojawiały się niemal wyłącznie po stałych fragmentach gry i daremnych próbach lobowania go ze środka boiska. Przewaga Lechitów w kreowaniu akcji bramkowych była miażdżąca, ale przedostanie się bezpośrednio w pole karne Leszczyńskiego graniczyło z cudem. W 24 minucie Kolejorz miał najlepszą okazję, by zaskoczyć bramkarza przyjezdnych, ale ten pozostawał niezmiennie na posterunku. Z kolei 5 minut później w sytuacji sam na sam przestrzelił Antoni Kozubal. Gospodarze szukali swoich szans po szybkich kontratakach, by wykorzystać lukę w ustawieniu Śląska Wrocław, ale w pierwszej połowie ich próby nie otworzyły wyniku.
Blisko, bliżej, najbliżej… Szymczak!
Obraz meczu na początku drugiej połowy pozostawał bez zmian. Defensywa gości pozostawała niewzruszona pomimo tego, że Lech tworzył nowe zagrożenie wprowadzając na boisko Filipa Jagiełło, Bryana Fiabemę i Alego Gholizadeha. Frustrację na stadionie przy Bułgarskiej po stronie gospodarzy potęgowały także kontrowersyjne decyzje arbitra głównego – Piotra Laska. Klątwę rzuconą na bramkę Leszczyńskiego złamał jednak ten, którego nikt się nie spodziewał. Filip Szymczak, niczym król Artur, wyłonił się znikąd i w 70 minucie meczu wyciągnął z wrocławskiej skały nie excalibur, lecz trzy punkty. Napastnik Kolejorza stał się bohaterem swojego zespołu w końcówce, strzelając jedyną bramkę w tym spotkaniu. Zrobił to w stylu Mikaela Ishaka, którego zastąpił najlepiej jak mógł. To jego drugie trafienie z rzędu.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.