Michał Bondyra: Pana last dance na parkiecie w roli zawodnika miało miejsce w marcowym meczu w Pile. Wtedy po dwóch latach przestał Pan łączyć karierę zawodnika i trenera Wiary Lecha. Teraz jest łatwiej?
Dariusz Pieczyński, trener futsalistów Wiary Lecha: O tyle łatwiej, że mam całkowity nadzór nad zespołem. Patrząc z boku nie przeżywam też takich emocji, jak będąc piłkarzem na parkiecie. Chociaż nie ukrywam, że są momenty, że ciągnie mnie do grania. Pewnie gdyby nie wiek, to jeszcze bym grał. Ale metryki nie oszukam, więc przygodę zawodniczą w futsalu skończyłem definitywnie i teraz zajmuję się tylko prowadzeniem zespołu.
Przez lata grał Pan na parkietach z młodszym bratem Łukaszem. Jak wyglądała ta gra od strony relacji między wami? Częściej szukaliście się na parkiecie?
Faktycznie wiele lat graliśmy razem z Łukaszem. Dużo też graliśmy wspólnie z Danielem Lebiedziński, który tak, jak ja i brat też zakończył już karierę. Te setki godzin na parkiecie sprawiały, że graliśmy ze sobą na pamięć. Nawet ostatnio, gdy człowiek trochę mniej trenował korzystaliśmy z doświadczenia, graliśmy w ciemno, bo wiedzieliśmy kto, gdzie pobiegnie. Ta wspólna gra to była wartość dodana.
Po wspólnych meczach z Łukaszem wymienialiście się uwagami, były wzajemne docinki?
No jasne. Trochę tych sytuacji było, ale wspominam to pół żartem, pół serio. W końcowej fazie naszej przygody z futsalem, kiedy poziom rozgrywek był niższy, emocje też nie były już tak wielkie. Próbowaliśmy to wypośrodkować, by futsal nie był zawsze tym tematem nadrzędnym.
Razem z Łukaszem świętowaliście aż 3 tytuły Mistrza Polski z rzędu. Zdobywaliście je z Akademią Słowa Poznań, która przeniosła się do Pniew. Jak wspomina Pan tamten okres?
To było w latach 2010-2012. Niesamowite przeżycia, fantastyczna sprawa. Rozpoczynając przygodę z futsalem, żaden z nas nie spodziewał się, że osiągniemy tak wiele swoją ciężką, codzienną pracą. Trzy tytułu mistrzowskie, do tego gra w Lidze Mistrzów to było spełnienie marzeń.
Marzeniem każdego sportowca jest też gra z orzełkiem na piersi.
W reprezentacji Polski grałem dobre 4-5 lat. Przede wszystkim za czasów trenera Marka Bębna, Staszka Kwiatkowskiego i Tomka Aftańskiego. Trochę tych meczów się uzbierało, ale kwestie zdrowotne i liczba rozgrywanych meczów sprawiły, że postanowiłem się skupić na grze w klubie. Karierę w kadrze kończyłem w sezonie, gdy sięgaliśmy w Pniewach po pierwsze mistrzostwo z Akademią.
W kadrze był też Pan kapitanem.
Z tym kapitanem to był krótki epizod, bo gdy grałem w reprezentacji było kilku bardziej doświadczonych zawodników niż ja. Ale faktycznie miałem opaskę kapitańską chyba w dwóch meczach.
Jak bardzo różni się obecna kadra trenera Błażeja Korczyńskiego od tych, w których Pan grywał?
Dziś kluby są bardziej profesjonalne, trenuje się więcej. Poziom przygotowania fizycznego i taktycznego też jest wyższy niż za moich czasów. Wtedy było chyba dużo więcej graczy lepszych technicznie, którzy z piłką potrafili zrobić naprawdę wiele. Odpowiadając na Pana pytanie: wszystko to, co zmieniło się w klubach, przekłada się na reprezentację. Zatem nasza kadra na pewno ustępowałaby dzisiejszej reprezentacji Błażeja Korczyńskiego pod względem taktycznym i fizycznym.
Jest Pan Poznaniakiem z krwi i kości, więc nad propozycją objęcia posady trenera Wiary Lecha w lipcu 2022 nie zastanawiał się Pan chyba długo?
Decyzja nie była trudna, tym bardziej, że w mojej przygodzie z piłką historia trochę zatacza koło. Swoją przygodą z dużą piłką, tą na trawie zaczynałem od… Lecha Poznań. Na parkiecie zakończyłem też z herbem Kolejorza na koszulce. Pewnie też zakończę z tym herbem jako trener. Cieszę się z tego, bo zespół który prowadzę ma plany, ambicje i chce być konkurencyjny, więc liczę na to, że w najbliższym czasie ziszczą się marzenia o tym, żeby Wiara Lecha znalazła się wśród najlepszych w Polsce.
Wróćmy do Pana gry w barwach Lecha.
To były odległe czasy. Gdy poszedłem na trening miałem 12, może 13 lat. W Lechu grałem przez 7-8 lat aż do wieku juniora. W seniorskiej piłce grałem już w innych klubach w niższych ligach. Potem zacząłem łączyć to z futsalem, który tak mi się spodobał, że na niego postawiłem i jestem w nim do dziś.
Propozycja trenowania zespołu kibiców Lecha dla byłego piłkarza Kolejorza była więc czymś naturalnym.
Tak, granie z herbem Lecha na piersi było dla mnie dodatkową motywacją. Nie ukrywam, że ważne było też to, by być w klubie, do którego nie będę musiał daleko dojeżdżać. Całej operacji mojego przejścia do Wiary Lecha towarzyszył Jacek Sander, z którym się znamy, a który był pierwszym trenerem futsalistów WL. Widziałem, że idę do fajnego, ambitnego projektu, a poza tym, była we mnie chęć pokazania, że tutaj w Poznaniu można zrobić coś fajnego.
W zeszłym roku przez 2 ligę przeszliście jak burza. 13 zwycięstw w 14 meczach i awans do 1 ligi w cuglach. Rywale byli tak słabi, czy wy tak mocni?
Myślę, że jak na warunki drugoligowe mieliśmy bardzo mocny zespół, w którego skład wchodziło wielu doświadczonych zawodników. Ten fakt decydował, że byliśmy bardzo systematyczni w wygrywaniu, chociaż niektóre mecze wcale nie były łatwe, a wyniki w nich osiągane nie wskazywały na naszą dominację. Ta systematyczność zaprowadziła nas do 11 punktowej przewagi na drugim zespołem i do końcowego sukcesu jakim był awans do 1 ligi.
Awans sprawił, że w zespole karierę zakończyli mistrzowie tacy, jak Daniel Lebiedziński, Łukasz Trałka czy pański brat – Łukasz. W składzie pojawili się za to trzej stranieri. Kim jest Noel Charrier i jak do was trafił?
Charrier to reprezentant Szwajcarii, który już od wielu lat gra na polskich parkietach. Przygodę w Ekstraklasie rozpoczynał od klubu GI Malepszy Futsal Leszno. Na początku sezonu 2022/23 doznał poważnej kontuzji kolana, która wykluczyła go z gry na wiele miesięcy. Ostatni rok grał w Śląsku Wrocław, a teraz przyszedł do nas, by wzmocnić naszą bramkę. Zresztą na bramce mam kłopot bogactwa, bo prócz Noela mam dwóch innych doświadczonych chłopaków i jednego młodego Kubę Lubojańskiego, który robi bardzo duże postępy i puka do pierwszego składu.
Dwaj pozostali obcokrajowcy to południowcy: 21-letni Argentyńczyk Uriel Cepeda oraz 24-letni Kolumbijczyk Sebastian Ceballos. Szczególnie Uriel pokazuje, że może być gwiazdą ligi. W dwóch meczach strzelił już 6 bramek!
Cieszymy się, że Cepeda tak szybko zaaklimatyzował się w naszej drużynie. Ma predyspozycje do bycia dobrym zawodnikiem na wyższym poziomie rozgrywkowym niż 1 liga. Ma potencjał, by stać się gwiazdą tej ligi. Przed nim jeszcze wiele lat grania.
A Ceballos?
Liczę na to, że też będzie dla nas dużym wzmocnieniem, bo ma świetne umiejętności czysto techniczne. Obu oglądaliśmy przed sezonem i mam nadzieję, że wybraliśmy odpowiedni. Że będą tymi, którzy będą w trudnych momentach ciągnąć nasz zespół, że dadzą mu odpowiednią jakość.
Czy wszyscy trzej stranieri byli już na meczu Lecha Poznań?
Oczywiście! Byliśmy całą ekipą na meczu Lecha przeciwko Pogoni Szczecin. Bardzo podobała im się atmosfera na stadionie przy Bułgarskiej i jeśli terminy naszych meczów nie będą kolidowały z terminami spotkań Lecha w PKO Ekstraklasie to na Bułgarską oczywiście będziemy jeszcze przychodzić.
Czyli bycie kibicem Lecha to wciąż warunek, by grać w zespole?
Ta sympatia do Lecha to warunek konieczny. Wciąż trzymamy się tej reguły, chociaż w nieco innym wymiarze, już nie takim stricte kibicowskim. Już nie trzeba jeździć za Lechem na mecze wyjazdowe, ale tak, jak mówiłem, gdy nie koliduje to z naszymi meczami, na Bułgarskiej jesteśmy zawsze.
Wzmocnieniem jest powrót Dominika Soleckiego po kontuzji.
Jego doświadczenie z parkietów futsalowych Ekstraklasy jest bezcenne. Dominik potrzebuje jeszcze czasu, żeby po tak poważnej kontuzji dojść do stuprocentowej dyspozycji. Ale cieszymy się, że już może trenować i grać z nami. Wierzę, że jego gra przyczyni się do naszych dobrych wyników w tym sezonie.
Dominik, trzech obcokrajowców. Kogo jeszcze wymieniłby Pan w kontekście istotnych wzmocnień przed tym sezonem?
Zawodników nowej generacji, którzy przyszli do nas z Piasta Poniec – drugiej drużyny 2 ligi. Myślę o Fryderyku Maciejewskim i Kacprze Zydorczyku, którzy mieli już nawet występy w Ekstraklasie. Poza tym z Gostynia pozyskaliśmy Kacpra Korytnego. Wszystko po to, by odmłodzić nasz zespół, by nadać mu większej intensywności i polotu w grze.
Po dwóch meczach macie 4 punkty i aż 13 strzelonych bramek. Dużo też tracicie – dotąd 9. Zespół chyba jest stworzony do ofensywy?
To prawda, ale nad defensywą też wciąż pracujemy. W dwóch pierwszych meczach były widoczne takie fazy, podczas których w ciągu 5-6 minut potrafimy stracić 2-3 bramki i roztrwonić to, co wypracowaliśmy wcześniej. Tak było chociażby w Gnieźnie. Na szczęście mamy charakter i potrafimy się odbudować. Ale nad tymi przestojami musimy popracować, by nie tracić w szkolny sposób bramek.
W co celujecie w tym sezonie?
Jesteśmy beniaminkiem 1 ligi i budujemy zespół. Żeby móc określić nasze ostateczne cele będziemy musieli poczekać do końca pierwszej rundy. Chcemy być konkurencyjni i być wysoko w tej lidze.
Gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl o awansie do Fogo Futsal Ekstraklasy?
Temat awansu pojawia się w naszych wewnętrznych rozmowach. Nie ma jednak narzuconej presji, żeby ten awans wywalczyć już teraz.
Czym poza futsalem żyje Dariusz Pieczyński na co dzień?
Zawodowo jestem agentem ubezpieczeniowym, a gdy jest czas, to lubię podróże. Dużo czasu spędzam też przy innych dyscyplinach. Lubię pograć w siatkówkę, w tenisa stołowego, pojeździć z synem na rowerze.
Syn chodzi na Pana mecze?
Gdy jest zdrowy i nie ma swoich meczów, stawia się na każdym. Też gra w piłkę w zespole Canarinhos Skórzewo. Ma 14 lat więc zobaczymy, w którą stronę się jego życie potoczy.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.