Michał Bondyra: Z Martą poznaliście się przez koszykówkę?
Marcin Dymała: Trochę tak. Gdy grałem jeszcze w Stargardzie w Spójni mój przyjaciel śp. Dawid Bręk coś mi o Marcie wspominał. Temat poszedł w zapomnienie, a odżył dopiero w pandemii. Zaczęliśmy do siebie z Martą pisać na Instagramie, a po kilku dniach postanowiliśmy się spotkać w Poznaniu.
Szybko poszło.
Wyobraź sobie, że na pierwsze spotkanie spóźniłem się dwie godziny!
To wejście miałeś mocno średnie!
Marta była już naszykowana, a jej mama, już jej mówiła, że nic z tego nie wyjdzie.
A teraz jesteście małżeństwem.
Od ponad roku, a ja się wciąż gdzieś spóźniam. Wojtek Fraś śmieje się, że jak mówię, że będę za 5 minut, to jestem za 20. Jak za pół godziny, to trzeba na mnie poczekać aż dwie godziny! Wracając do tego pierwszego spotkania, dziś śmiejemy się, że nie spóźniłbym się, gdyby nie ta podróż z Ostrowa Wielkopolskiego do Poznania, bo to ona zajęła dokładnie 120 minut.
Wspomniałeś o podróży. Kiedy w sezonie 2021/22 grałeś swój kapitalny sezon w Wałbrzychu w barwach Górnika, Marta grała w Toruniu w Enerdze. Dzieliła was wtedy odległość 450 km w prostej linii. Jak sobie radziliście z tą odległością?
Gdy Marta miała mecz w niedzielę w Toruniu, a ja w sobotę w Wałbrzychu, to wracałem po swoim spotkaniu ok. 20.00 do mieszkania w bloku w Szczawnie Zdroju – ok. kilometra od naszej hali. Wychodziłem jeszcze na krótki spacer z psem Mikim i spakowany wraz z moim białym pudlem wsiadaliśmy do samochodu. W Toruniu byłem ok. 1.00 w nocy, chwilę pogadaliśmy z Martą i szliśmy spać. Na drugi dzień rano Marta miała trening rzutowy, po nim chwilę posiedzieliśmy, zjedliśmy obiad i Marta miała mecz, na który szedłem z nią, tyle, że na trybuny. Po meczu szliśmy na kolację albo do kina a w poniedziałek rano… powrót, bo był zaplanowany trening.
Marta też do Ciebie przyjeżdżała?
Tak. Gdy ona miała mecz w sobotę, a ja grałem w Wałbrzychu w niedzielę. Ona jechała pociągiem od 7 rano z Torunia. Była u mnie o 11.30 i znowu chwilę posiedzieliśmy przed meczem, potem grałem, a ona na trybunach, potem kolacja i ponieważ nie było bezpośredniego porannego połączenia, wiozłem ją na 2.30 na bezpośredni pociąg z Wrocławia do Torunia. W mieszkaniu była o 7.00, a już za dwie godziny miała trening na hali.
Funkcjonowaliście na wariackich papierach!
Wiecznie w podróży! Trochę lepiej było w marcu, kiedy Marta skończyła sezon, a ja do maja grałem play-offs aż do finału z Łańcutem. Wtedy była cały czas u mnie. Powiem tobie, że nigdy w życiu tyle, co w tamtym czasie z Martą, nie przegadałem z nikim godzin przez telefon. Poza tym na szczęście był i jest jeszcze FaceTime czy inne wideo-komunikatory, z których do dziś korzystamy.
Teraz aż tak bardzo nie musicie. Oboje mieszkacie razem w Poznaniu. Kto pierwszy podpisał w zeszłym sezonie kontrakt na grę: Marta w MUKS-ie czy ty w Enea Baskecie?
Oboje swoje umowy podpisaliśmy bardzo późno. Ja jeszcze miałem dwuletni kontrakt w Wałbrzychu. Marta już rozmawiała z trenerem Maciejem Brodzińskim, a ja w podobnym czasie z trenerem Przemysławem Szurkiem. Ona dołączyła do klubu kilka dni wcześniej, bo gdy ja finalizowałem umowę klub wyjeżdżał na turniej do Wrocławia, a trener nie chciał bym bez treningów w nim zagrał.
Ku radości fanów basketu w Poznaniu małżeństwo Dymałów gra w stolicy Wielkopolski drugi sezon. Dla was jako młodego małżeństwa taka stabilizacja to chyba świetna sytuacja.
Tak, na pewno, choć są dni, że tak, jak dzisiaj mamy taki grafik treningów, że będziemy się dopiero widzieć po 21.00. Ale jesteśmy razem, a jak mamy mecze w sobotę, to mamy jeszcze niedzielę tylko dla nas.
Od razu postanowiliście zostać w Poznaniu na kolejny sezon?
Marta miała propozycje z klubów z Włoch i Niemiec. Gdyby przyjęła, widzielibyśmy się pewnie po sezonie i na święta. Ja jednak ją namawiałem, żeby je rozważyła, bo kariera koszykarska jest bardzo krótka, a przed nami całe życie.
Na szczęście dla kibiców Marta została. Lubicie ze sobą rywalizować?
Tak, szczególnie, kiedy mamy w wakacje treningi indywidualne. Wtedy zdarzają się konkursy rzutowe i żadne z nas nie odpuszcza. Pamiętam, że gdy w Ostrowie z Krzysztofem Spałą i Mateuszem Zębskim i Martą graliśmy konkurs rzutowy, to ona ze mną wygrała. Zresztą zdarzało się to kilkukrotnie.
Chodzicie na swoje mecze. Dyskutujecie potem o nich?
Tak, podpowiadamy co można było zrobić inaczej. Ale łatwo mówi się, siedząc na trybunach a nie grając. Perspektywa boiska jest zupełnie inna.
Śledziłem wasze statystyki za zeszły sezon: Marta w MUKS-ie rzucała średnio w meczu 13,6 punktu, a ty w Enea Baskecie… dokładnie tyle samo!
Też to sprawdzaliśmy. Marty MUKS był wyżej, więc to ona wygrała tę naszą rywalizację. Teraz to Enea Basket będzie lepsza! Nie, no śmieję się. Kibicuję Marcie i MUKS-iarom, ale my mimo słabego początku też tanio skóry nie sprzedamy. Sezon jest długi a liga wyrównana, więc wszystko może się zdarzyć. Walki na pewno nie zabraknie!
Czy małżeństwo koszykarskie ma chwilę bez kosza?
W wakacje, kiedy jest off-season staramy się co najmniej godzinę wspólnie biegać. Kiedy możemy, dużo też oglądamy seriali na platformach streamingowych.
Co ostatnio wspólnie oglądaliście?
Hiszpański serial „Niema cisza”, wcześniej „Dom z papieru”, „Narkos”, „Breaking Bed”, „Ślepnąc od świateł”… Sporo czasu spędzamy na serialach.
Wspomniałeś też o pudlu – Mikim.
– Tak ma 14 lat i jest biały. Marta ma rudego dwulatka Lucky – też pudla. Często z nimi wychodzimy na spacery. I powiem tobie, że Miki mimo upływu lat ma wciąż świetną formę.
Jako Ostrowianin przyzwyczaiłeś się już do Poznania?
Tak, chociaż na początku było mi ciężko – bo, to duże miasto. Dzisiaj już bez problemu radzę sobie z komunikacją, chociaż korki w godzinach szczytu i remonty potrafią denerwować. Poznań jako miasto jednak bardzo mi się podoba!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.