Jagiellonia mimo statusu mistrza Polski podchodziła do spotkania z Lechem Poznań mocno pokiereszowana. Zespół trenera Siemieńca tymczasowo wypadł z elitarnej części ligowej tabeli i musiał nadrabiać straty w wyścigu po fotel lidera. Kolejorz przed ligowym hitem przy Bułgarskiej znajdował się na zupełnie innym biegunie. Zespół trenera Nielsa Frederiksena parł jak burza, zaskakując rywali agresywnym stylem gry oraz wzrastającą formą strzelecką. Jeśli należałoby w kimś upatrywać faworyta to właśnie w drużynie najlepszego szkoleniowca minionego miesiąca. Jednak, jak pisaliśmy TUTAJ, historyczna rywalizacja między Jagiellonią a Lechem jest niezwykle wyrównana.
Przez okno do ziemi obiecanej
Pierwsze 20 minut przygotowywało kibiców obu drużyn na taktyczny spektakl, w którym najmniejszy błąd jednostki mógł zadecydować o zmianie wyniku. Zawodnicy na murawie prezentowali grę godną mistrzowskiego poziomu. Niestety momentami, przesadna i niepotrzebna agresja zespołu Jagielloni psuła dobre wrażenie. Kluczem do otworzenia wyniku spotkania było przedarcie się przez nieustępliwą i zdyscyplinowaną taktycznie obronę po obu stronach boiska. Jagiellonia zapomniała jednak, że jeśli wypycha się kogoś drzwiami… zawsze pozostaje mu okno. Obrońcom „Jagi” boleśnie uświadomił to Afonso Sousa, który po brawurowej, indywidualnej akcji w 25. minucie dał Lechowi prowadzenie strzałem z dystansu w górny róg bramki. To jednak nie był koniec wrażeń dla kibiców w pierwszej połowie, bo w 41 minucie czara brutalności się przelała i boisko po otrzymaniu czerwonej kartki opuścił Adrian Dieguez, po tym, jak brutalnie sfaulował Mikaela Ishaka. Do rzutu wolnego podszedł Dino Hotić i ponownie pokonał bramkarza Jagielloni strzelając w ten sam róg, co wcześniej Sousa. Jeśli murawa na Bułgarskiej byłaby dziś bokserskim ringiem, zespół gości do przerwy wisiałby na linach.
Mistrzowie na deskach
Jagiellonia srogo się przeliczyła, jeśli myślała, że Lech zdejmie nogę z gazu i postanowi zagrać bardziej w defensywie. Piłkarze trenera Nielsa Frederiksena zaledwie 5 minut po wznowieniu gry mieli przed sobą trzy wyborne okazje do strzelenia bramki, ale zabrakło szczęścia. Równocześnie Lech ograniczył do minimum pracę w ataku swoich rywali poprzez skrajnie wysoki pressing, którego Jagiellonia w żaden sposób nie potrafiła przełamać łatwo tracąc piłki przy wychodzeniu z własnej połowy. Najgorsze dla przyjezdnych miało dopiero nadejść. Kolejorz przygotował dla swoich kibiców prawdziwą, ofensywną ucztę w ostatnich 10 minutach meczu. Najpierw Jagę z karnego skrzywdził Filip Szymczak, a potem dzieła zniszczenia dopełnili Ali Gholizadeh i Filip Jagiełło. Co ciekawe wszyscy, ci piłkarze pojawili się na boisku w drugiej połowie, wchodząc z ławki rezerwowych.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.