Michał Bondyra: Po zdobyciu brązowego krążka wynikiem 203 cm powiedziałeś, po zerwaniu ścięgna Achillesa doszedłeś do życiowej formy, ale to nie przełożyło się na wynik. Na gorąco, gdy to mówiłeś nie byłeś zadowolony, a teraz, gdy upłynął tydzień?
Maciej Lepiato, brązowy medalista w skoku wzwyż igrzysk paralimpijskichw Paryżu: Z tego, że z czwartych kolejnych igrzysk przywiozłem czwarty medal jestem bardzo zadowolony, tym bardziej, że do Paryża pojechało wielu mistrzów, którzy tych medali tam nie zdobyli. A co do wyniku, przebiegu konkursu, jakości moich skoków, to podtrzymuję – nie jestem z nich zadowolony. W Paryżu nie oddałem ani jednego dobrego skoku, nawet na tych niższych wysokościach. Zupełnie nie czułem tego rozbiegu. To była wynikowa wpadka.
Przed rokiem w Paryżu sięgałeś po swoje piąte mistrzostwo świata, byłeś w dobrej formie w tym roku. Dlaczego tak jak mówisz, Twoje skoki w Paryżu były jakościowo złe?
Jeszcze u nikogo tego nie mówiłem, ale raz na jakiś czas mam takie postrzały w krzyżu, raz mocniejsze, raz słabsze. Zdarzyły się one także podczas moich przygotowań do paraigrzysk. Byłem wyłączony z treningów na tydzień. Ale potem przez pięć tygodni przygotowań trenowałem, jak na tykającej bombie, spodziewając się najgorszego. To też mogło mieć wpływ.
Wydaje mi się też, że forma przyszła o tydzień za szybko, bo będąc w wiosce olimpijskiej skakałem na treningach dwa metry i miałem jeszcze 10-15 cm zapasu. Wyglądało to bardzo obiecująco. Potem im bliżej było startu, tym bardziej gasłem. Może trzeba było zrobić tak, jak Anita Włodarczyk, która też była chorążym reprezentacji: wziąć udział w ceremonii otwarcia i zamiast do wioski wrócić jeszcze na tydzień do domu? Trzeba to wszystko przeanalizować, bo nie może być tak, że przygotowujesz się przez rok do paraigrzysk, a potem dyspozycja dnia decyduje o skokach i wynikach.
Tym bardziej, że przecież jeszcze w czerwcu na mistrzostwach Polski w Krakowie skoczyłeś 209 cm, najwyżej ze wszystkich w tym roku na świecie.
Te mistrzostwa to była dla mnie zagadka. Skoczyłem na nich aż 209 cm, ale nie chciałem skakać dalej, by nie kusić losu.
Muszę oba te występy, mistrzostwa Polski i paraigrzyska, przeanalizować i porównać.
Wróćmy do parigrzysk. Nie przypominam sobie, żeby na niej w konkursie w skoku wzwyż stanął ktoś na podium ex aequo tak, jak ty z Uzbekiem Gjazowem.
Tak, to była chyba pierwsza w historii paraigrzysk sytuacja, że rozdano cztery medale. Wiem, że trwają prace nad tym, by nie dochodziło do takich sytuacji w przyszłości, bo hipotetycznie dziś wszyscy startujący mogą umówić się, że zaliczają pierwszą wysokość, a potem wszystkie strącają, nie zgadzając się na dogrywkę, przez co 6 kończy zmagania na pierwszym miejscu.
Wracając do konkursu w Paryżu. To też pokazuje, jak słabe były moje skoki. Pokonałem przecież Brytyjczyka Broom-Edwardsa, mistrza paralimpijskiego, który 6 tygodni wcześniej doznał kontuzji i tak naprawdę oddał tylko jeden skok, no i zawodnika z Afryki, który ma bardzo słaby rekord życiowy.
Spodziewałeś się, że tytuł może wywalczy reprezentant Indii –Kumar, a srebro zgarnąć Amerykanin Loccident?
Hindus był bardzo mocny, wiedziałem, że będzie skakał wysoko. Gdyby trzeba było skoczyć 210 cm, pewnie też by skoczył. Amerykanin troszkę mnie zaskoczył, ale nie aż tak, jak Uzbek, który miał rekord życiowy na poziomie 201 cm, a tu skoczył 203 cm i jeszcze mógł pokonać 206 cm. Po tym sukcesie bardzo się cieszył, zresztą czeka na niego w kraju jeszcze nagroda w postaci 150 tys. dolarów i mieszkania. Uzbekistan bardzo rozwinął się w sporcie paralimpijskim. W Paryżu zdobyli 26 medali, o 3 więcej niż Polska i byli na 13 miejscu w klasyfikacji medalowej.
Skoro o reprezentacji Polski. Zostałeś jej chorążym. Jak podchodzisz do tych tekstów o klątwie chorążego, która oznacza, że jak ktoś nim zostaje, nie zdobywa potem medalu?
Opowiem Tobie przewrotnie: jakbym był przesądny, to bym wczoraj, w piątek 13 nie jechał w długą trasę samochodem do Warszawy. Poza tym, chorążym byłem po raz drugi z rzędu. Wcześniej w Tokio zdobyłem medal, teraz też, więc odpowiadając żartem na paraogrzyskach klątwa nie działa.
Byłeś chorążym na dwóch różnych igrzyskach. Jakbyś porównał Tokio z Paryżem?
W Tokio były paraigrzyska pandemiczne, smutne, pełne obostrzeń, bez publiczności. Pamiętam, że flaga a raczej sztandar na drzewcu był bardzo ciężki. W Paryżu była za to piękna ceremonia otwarcia, w centrum, z mnóstwem kibiców, a biało-czerwona była lekka, więc mogłem nią dynamicznie machać. Wrażenia z tej ceremonii pozostaną do końca życia. Na pamiątkę zachowałem sobie nawet szarfę, którą chorążowie dostają.
Medal zadedykowałeś żonie Dominice i synowi Filipowi. Opowiedz o tym, jak ważnym są oni dla Ciebie wsparciem?
Z jednej strony mam ten brąz z niedosytem, z drugiej wszystko fajnie poukładane w życiu zawodowym i prywatnym. Człowiek jest ambitny, ale powinien się cieszyć z tego, co ma. Przepracowałem to zresztą z moim trenerem mentalnym.
Ten medal to ogromna zasługa mojej żony, która bardzo mnie wspiera. To też taka mała osłoda za czas rozłąki. W wakacje byłem w domu 5, może 7 dni. Syn, gdy w drugiej klasie pani pytała o to, jak spędzili wakacje, nie mógł za wiele powiedzieć, bo taty nie było w domu. Z drugiej strony może się pochwalić, że jego tata przywiózł medal olimpijski. Wszędzie trzeba szukać pozytywów. A z wakacjami sobie wspólnie jeszcze odbijemy i pojedziemy gdzieś wypocząć.
Filip jest w szkole sportowej, skacze też wzwyż?
Na razie nie ma warunków fizycznych, ale może też późno urośnie, jak ja. Nie mam jednak absolutnie parcia na to, że musi iść w moje ślady. Jestem z tych zdroworozsądkowych rodziców, którzy jeśli dziecko będzie miało pasję, wesprze je i pomoże ją rozwinąć. Jeśli Filip będzie chciał iść do szkoły muzycznej i grać na fortepianie, kupię mu fortepian, żeby grał.
Wspomniałeś o trenerze mentalnym. Jak ważna i potrzebna jest Tobie praca z panią psycholog Aleksandrą Zienowicz-Wielebskiej?
Dziś dla świadomego sportowca, który chce się wybić ponad przeciętną, praca z psychologiem to podstawa. Wszystkie podręczniki mówią o tym, że jeśli ktoś chce dojść do mistrzostwa w sporcie, musi swoją drogę podzielić na trzy obszary: sferę fizyczną czyli trening, sferę regeneracyjną czyli odpoczynek i sferę mentalną. O każdą z nich trzeba zadbać. I ja tak działam. Dla potwierdzenia moich słów, zobacz sobie na mój wywiady po Tokio i teraz po Paryżu. Dwa różne podejścia. To efekt naszych rozmów z psychologiem, naszych analiz, wniosków. Dzięki temu wszystko wydaje się łatwiejsze. A u mnie dzięki tej współpracy są też sukcesy. Nie wstydzę się mówić o tym, że współpracuję z trenerem mentalnym i każdemu taką współpracę polecam bez wahania.
Przejdźmy od uprawiania sportu do kibicowania. Jesteś kibicem Lecha Poznań. Śledzisz tabelę PKO Ekstraklasy?
Jedna czy dwie kolejki uciekły mi przez paraolimpiadę w Paryżu. Ale wiem, że Lech jest w czubie tabeli, jak tylko mogę oglądam jego mecze i mocno kibicuję.
To kiedy pojawisz się na Bułgarskiej?
Byłem na meczach Lecha kilka razy i bardzo mi się podobało. Zaskoczyłeś mnie tym pytaniem, może to jest dobry pomysł. Muszę spojrzeć w grafik i terminarz ligowy. Może niebawem się wybiorę na mecz, a przy tym odwiedzę rodzinę w Poznaniu?
Za 4 lata jest igrzyska w Los Angeles. A Ty będziesz miał 40-tkę… Dasz radę zrobić sobie medalowy prezent na te okrągłe urodziny?
Teraz jestem jeszcze w roztrenowaniu, ale za moment zaczynamy przygotowania do następnego sezonu, a docelowo do paraolimpiady w Los Angeles. Jak zdrowie pozwoli, to planuję tam wystąpić. Jeśli na 40-tkę nie zrobię sobie prezentu w postaci medalu, to wieszam buty na kołku i przechodzę na sportową emeryturę.
fot. Z. Zaborowski
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.