Michał Bondyra: Warta Poznań Blind 18 listopada obchodziła rok istnienia. Ty w piłce niewidomych i niedowidzących jesteś od jej pojawienia się w Poznaniu. Podobno zaczęło się od warsztatów w Krakowie. Co Cię podkusiło, żeby na nie przyjść?
Łukasza Pawlik, reprezentacja Polski oraz Warty Poznań w blind footballu: W blind football wkręciła mnie… moja żona. Sabina wiedziała, że jako dziecko dużo grałem w piłkę. Znalazła na Facebooku ogłoszenie o tym, że w Warcie tworzy się sekcja blind i powiedziała „idź!”. Zgłosiłem się. Wszystko organizował Grzegorz Jakubowski, który wciągnął do pracy Krzysztofa Apolinarskiego. Trener Krzysztof skontaktował się ze mną i zaprosił na pierwsze warsztaty do Krakowa. Byłem zaskoczony profesjonalizmem z jakim podeszli organizatorzy do tego przedsięwzięcia. Zacząłem szukać informacji w internecie, na YouTube. Wciągnąłem się.
Pierwsze wrażenie, gdy musiałeś wyjść na boisko?
Ponieważ wcześniej trochę widziałem i grałem w piłkę, to nie musiałem się uczyć biegać, czy tego, jak układać stopę do piłki. Problemem było i wciąż jest, gdy muszę się rozpędzić. Boję się też sytuacji stykowych. To jest blokada, która tkwi w mojej głowie, ale którą z czasem i doświadczeniem zamierzam przezwyciężyć.
Mówiłeś, że jako dziecko grałeś w piłkę, czyli nie jesteś niewidomym od urodzenia.
Urodziłem się jako wcześniak jednooczny. Na prawe oko od początku nie widziałem, na lewe miałem bardzo silną krótkowzroczność – z bliska widziałem bardzo dobrze, z daleka już nie. Całe życie byłem pod opieką lekarzy okulistów. Do 18. roku życia ze szpitala w Centrum Zdrowia Matki Polki, później w liceum dla słabowidzących i niewidomych w Łodzi. Tak samo, gdy byłem w Zgierzu w szkole muzycznej. To wtedy, gdy byłem na pierwszym roku, zdarzył się wypadek. Czekałem na autobus na przystanku i zaczepił mnie jakiś człowiek, który bardzo dotkliwie mnie pobił i okradł. Znalazłem się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. To pobicie najpierw spowodowało wylewy w prawym oku, gdzie groziło mi jego wycięcie – finalnie lekarze z Katowic uratowali to oko. W lewym oku, tym widzącym, przez ciosy, które otrzymałem, w bardzo szybkim tempie zaczęła pojawiać się zaćma. Po jej operacji, pojawiły się problemy z wysokim ciśnieniem śródgałkowym czyli jaskrą. Profesorowi w Warszawie udało się podtrzymać wzrok na pół roku, po czym niestety problemy z ciśnieniem wróciły. A ponieważ mam uszkodzony nerw wzrokowy i rogówkę, nie ma szans, bym znowu widział.
Ten stan trwa od 11 lat.
Przez ten czas nauczyłem się dystansu do tego, co się stało. Mam też zdrowy dystans do tego, że nie widzę.
Duża sztuka! Wróćmy do piłki. Mówiłeś, ze dużo grałeś, jako dziecko na podwórku.
Nie tylko grałem, ale też mocno kibicowałem. Pamiętam mistrzostwa świata z roku 1998 i Euro dwa lata później, które oglądałem.
Na mistrzostwa świata z kadrą nigdy nie pojechałeś, ale na Puchar Interkontynentalny już tak.
To zasługa trenera Krzysztofa, który mnie zareklamował, widząc moje zaangażowanie na treningach. Wciąż mam świadomość swoich braków, ale niezależnie od nich, zawsze angażuję się na sto procent.
Jakie to uczucie występować z orzełkiem na piersi?
Reprezentowanie swojego kraju to największy przywilej i duma. Jak śpiewałem Mazurka Dąbrowskiego, to miałem ciarki na plecach.
Na Pucharze Interkontynentalnym w Indiach zajęliście doskonałe trzecie miejsce. Ty wraz z Patrykiem Iksem – kolegą z Warty byliście rezerwowymi, dając jakościowe zmiany.
Zrobiliśmy świetny wynik. A jako rezerwowi byliśmy gotowi w każdej chwili, żeby wyjść na boisko. Najbardziej zapamiętałem nasz mecz z Kostaryką – późniejszym mistrzem. Zagrałem w nim ledwie dwie minuty, ale i tak zdążyłem się zakręcić przy akcji i dostać w nos.
Co jeszcze zapamiętałeś z podróży do Indii?
Pierwszy raz leciałem samolotem, pierwszy raz byłem też na innym kontynencie. Pamiętam też kierowców, którzy nie przestrzegali zasad ruchu drogowego i wysokie krawężniki. Gdybyśmy nie chodzili grupą z widzącym opiekunem, nie dałbym rady. I mówię to z perspektywy kogoś, kto od 5 lat w Poznaniu sam porusza się po ulicach.
Kończąc temat piłkarski. Skąd ta ksywa „Baton”?
Wymyślił ją trener na drugim moim zgrupowaniu z reprezentacją Polski, na długo przed wylotem do Indii. Chłopaki tłumaczyli mi taktykę, a że pod ręką nie było nic innego, to wzięli szklanki, które miały imitować zawodników. Jednej zabrakło, więc położyli baton… który chciałem zjeść. I tak zostałem „Batonem”. Do tej ksywy wciąż się przyzwyczajam, trochę jak Pele w dzieciństwie do swojej (śmiech).
Mówiłeś mi, że sport to odskocznia, ale prawdziwa pasja to muzyka.
To prawda. Gram na akordeonie, perkusji i pianinie. Dyryguję też chórami i zespołami wokalnymi.
Dużo tego! Skąd ten akordeon?
Na akordeonie gram od 9 roku życia, gdy jeszcze mieszkałem w rodzinnej wiosce w Chociszewie koło Tomaszowa Mazowieckiego. Przez piętnaście lat grałem na weselach. Gdy po liceum poszedłem na drugi stopień szkoły muzycznej wybrałem klasę… perkusji.
?
Wiedziałem, że przez te wesela mam wiele złych nawyków w grze. Wolałem nauczyć się nowego instrumentu. A perkusja była nieprzypadkowa. Od 2003 roku gram w orkiestrze dętej w Chociszewie. A ponieważ przez ciśnienie w oku nie mogę grać na instrumentach dętych, idealna była perkusja. Ona potem towarzyszyła mi przez 5 lat w Kaliszu, gdzie kontynuowałem edukację muzyczną, na specjalizacji estradowej. Zresztą w tamtym okresie grałem w różnych kapelach, zresztą w liceum także w kapeli punkrockowej.
Podobno zarówno akordeon, jak i perkusję wykorzystujesz w codziennej pracy.
To prawda. Pracuję w dwóch domach opieki dziennej dla seniorów w Poznaniu na os. Kosmonautów i na ul. Mielżyńskiego. Poza grą, robię im też wykłady z muzyki. Moi podopieczni są bardzo zaangażowani!
Tak, jak dzieciaki w Swarzędzu?
Do Swarzędza do Fundacji Początek jeżdżę jako wolontariusz. Dzieciaki, o których wspomniałeś, mają różny stopień niepełnosprawności intelektualnej, a ja tam im towarzyszę, bo zajęcia prowadzi pani, która ma skończoną pedagogikę specjalną. One niesamowicie mnie ujęły. Razem na 10 grudnia przygotowujemy 15 utworów świątecznych.
Kto Cię namówił do zaangażowania się na rzecz innych?
To zasługa mojej żony. Sabina bardzo angażuje się na rzecz osób niepełnosprawnych, które aktywizuje. Pracuje na co dzień Fundacji Labrador, a z wykształcenia jest psychologiem.
Czyli muzyka Was nie połączyła.
Spotkaliśmy się na wyjeździe studenckim w Wiśle, na który pojechałem zaraz po powrocie z… Erasmusa. W ramach wymiany studenckiej z kolegą spędziliśmy szalone pół roku w Kłajpedzie. Z Litwy wróciłem na ostatnie pół roku studiów, no i na tym wyjeździe Sabina trochę mi pomagała. Zbliżyliśmy się do siebie i tak już zostało. Jesteśmy parą 6 lat, a małżeństwem od dwóch.
Jak ona reaguje na Twoje zamiłowania muzyczne.
Świetnie, bo… sama gra na pianinie. Kiedyś przez trzy lata uczyła się w szkole muzycznej grać na skrzypcach. Dziś pisze teksty i wymyśla melodie. Ma już 15 utworów, które myślę, jak wydać. Potencjał muzyczny Sabiny jest ogromny!
Sabina wspiera Cię w tym co robisz, pchnęła Cię też w stronę blind footballu…
I jeszcze namówiła na studia na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Skończyłem na nich dyrygenturę orkiestr dętych. Jeszcze podczas studiów podjąłem pracę dyrygenta w chórze w gminie Lubochnia niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego. Poza tym w Wolborzu koło Piotrkowa Trybunalskiego prowadziłem zespół wokalny. Co piątek jeździłem 300 km na próby.
Wciąż to robisz?
Ponieważ mam codzienną pracę w Poznaniu, z obu zespołów zrezygnowałem, ale w Lesznie weekendowo prowadzę chór żeński Dom Pieśni Kobiet.
Łatwiej jest dyrygować zespołem na scenie czy kolegami na boisku?
Na estradzie czuję się, jak ryba w wodzie. Na boisku wciąż brakuje mi pewności, no i nie dyryguję kolegami.
fot. Warta Poznań Blind, arch. prywatne Ł. Pawlika
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.