reklama

Sport w Poznaniu zaniedbany? Pucek ostro o Warcie i fatalnej infrastrukturze. „Bez przywództwa nie będzie silnego sportu w mieście”

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Jarosław Pucek/Facebook

Sport w Poznaniu zaniedbany? Pucek ostro o Warcie i fatalnej infrastrukturze. „Bez przywództwa nie będzie silnego sportu w mieście” - Zdjęcie główne

Zdaniem Jarosława Pucka Brak hal i inwestycji niszczy sport w Poznaniu | foto Jarosław Pucek/Facebook

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościByły kandydat na prezydenta miasta Poznania, kiedyś członek Wiary Lecha, a obecnie aktywny komentator życia społecznego i politycznego miasta. Jarosław Pucek nie gryzie się w język, kiedy mówi o błędach miejskich władz, niewykorzystanym potencjale sportowym oraz braku długofalowej wizji dla Poznania. W szczerej rozmowie opowiada o problemach Warty i postawie Lecha Poznań, trudnych decyzjach dotyczących infrastruktury sportowej oraz potrzebie prawdziwego lidera, który przywróci miastu sportowy blask. Czy Poznań stać na zmianę?
reklama

Piorunujący początek i wiosenne turbulencje Lecha Poznań

Naszą rozmowę zaczniemy od Lecha. Kolejorz zanotował bardzo dobrą rundę jesienną, ale wiosną gra w kratkę. W ostatnim meczu, dzięki wygranej z Legią Warszawa i przegranej Rakowa z Jagiellonią udało się znowu wskoczyć na pozycję lidera. Jak Pan ocenia całość tej rundy?

reklama

- Początki Lecha były świetne. Nikt chyba się nie spodziewał, że w tak krótkim czasie ktokolwiek będzie wstanie wskrzesić życie w tym zespole. A jednak się udało. Piorunujący początek wyhamował, bo cała liga zauważyła jak trzeba grać z Lechem. Wcześniej każdy, kto próbował grać w piłkę, wychodząc do wysokiego pressingu przeciwko Lechowi dostawał srogi łomot. A tu okazało się, że to jest właśnie sposób na Lecha. Z czasem więc mniej Kolejorzowi wychodziło, aż nadszedł jesienny kryzys. I z tego kryzysu chyba nie do końca udało się wyjść. Potem dominowała nierówność. Jak w „Forrest’cie Gump’ie”, nigdy nie było widomo, jaką czekoladkę zobaczymy. Jednak Lech ma indywidualności. I to nim, a nie dobrej grze zespołowej zawdzięczamy powrót na fotel lidera.

reklama

To kto jest takim największym kozakiem w Lechu?

- Pytanie kogo rozumiemy jako „kozaka”. Moim zdaniem świetną rolę w drużynie pełni Radek Murawski. Nie zapominajmy jak cennym zawodnikiem w tej drużynie jest Filip Bednarek. Mam wrażenie, że dzięki nim w wielu trudnych momentach ten zespół się dźwiga. Szczególnie rola Filipa jest dyskretna, a przez to niedoceniana. Na boisku oczywiście Król Ishak. Ale kim byłby Papa bez Milicia, czy Salamona? No i Kozubal. Uwielbaim chłopaka. Skromny, zdolny, rozsądny.

Wydawało się, że po remisie z Radomiakiem (2:2), Lech stracił szanse na mistrzostwo. Teraz jednak wszystko zależne jest od niego - Lech wytrzyma tą presję?

- Przyznaję, że sam nie wierzyłem. Mało tego, uważałem, że czas zacząć oglądać się za siebie, bo w pewnym momencie zagrożone było nawet trzecie miejsce. Myślę, że o psychikę nie ma się co obawiać. Jednak przed nami całkiem niełatwy mecz w Katowicach i wciąż jeszcze wiele może się wydarzyć. GieKSa potrafi zagrać świetne mecze, jak z Jagiellonią i całkiem przeciętne. Ale teraz już Lech wie o co gra i jaka jest stawka.

reklama

Polityka kadrowa Lecha: Więcej sukcesów, czy porażek?

Wracając do tych indywidualności. Świetny Gholizadeh, Sousa, Walemark... ale był też Loncar, jest Fiabema. Czy obecna polityka transferowa Lecha jest skuteczna?

- Oceniam ją bardzo krytycznie. Tomasz Rząsa jest dyrektorem sportowym w Lechu ponad 6 lat. Jednak zawsze drużyna wydawała się niepełna. Nigdy ten projekt nie był do końca spójny i równy. I nie chodzi tu o wpadki transferowe – te zdarzają się zawsze. Ale o kompletne pokpienie sprawy, jak w przypadku sagi z Kądziorem, czy kilkumiesięczne oczekiwania, aż ktoś zdecyduje się na grę w Lechu. To kosztowało nas zbyt wiele. I takie błędy wciąż się zdarzają. Wystarczy wspomnieć ostatnie okno transferowe, kiedy czekaliśmy na wzmocnienia w obronie, a dostaliśmy żenujący spektakl z Fiabemą, Anderssonem, Hoffmanem, czy Loncarem. To nie mogło się udać. I o takie błędy mam pretensje. Żaden dyrektor sportowy nie ma takiego komfortu pracy – ma czas, zaufanie władz i środki na zakupy. Dlatego można i należy wymagać, bo efekty tej pracy są po prostu przeciętne.

reklama

A jakby miał Pan wymienić największy sukces dyrektora Rząsy...

- Największym sukcesem w moich oczach było utrzymanie w klubie jakościowych graczy. Ishak, Karlstroem, Pereira, to przykłady dobrej roboty. 

Akademia Lecha to chluba klubu - w ostatnim czasie na lidera z młodszych zawodników wyrasta Wojciech Mońka. Zdarzały się jednak przypadki, tak jak z Marchwińskim, że przez kilka lat miał zagwarantowane miejsce w klubie, ale po sprzedaży słuch o nim zaginął. Jak Pan ocenia szkolenie młodzieży w Lechu Poznań, ich przydatność dla pierwszego zespołu oraz sprzedaż - czy klub faktycznie produkuje utalentowanych piłkarzy na skalę europejską, czy tylko krajową?

- Pamiętajmy, że promowanie Marchwińskiego jednocześnie blokowało Sousę. Chyba nie mamy wątpliwości po tym sezonie, kto jest lepszym piłkarzem. Moim zdaniem jednym z powodów słabszej formy Sousy był właśnie przypadek Marchewy. Jeśli zawodnik widzi, że cokolwiek nie zrobi, wielkich szans nie ma – nie ma co się dziwić, że zdejmuje nogę z gazu. Natomiast myślę, że poza tym przykładem, Lech na tle ekstraklasy wręcz wzorcowo wprowadza młodzież do składu. To przemyślane decyzje i młodzi zawodnicy wiedzą co ich czeka. Owszem, czytałem o kontrowersjach wokół prowadzenia młodych piłkarzy w rezerwach, ale nie jestem na tyle blisko tej drużyny, żeby wyrobić sobie zdanie. Natomiast co do aktualnych losów naszych wychowanków – coś niedobrego się dzieje. I warto się temu przyjrzeć. Od lat przecież tylko jednostki się przebijają. Może problemem jest pierwszy zagraniczny krok z Poznania? Może trzeba ostrożniej i lepiej dobierać kluby, które będą oknem do wyjazdu na lepszych lig.

Zarządzanie klubem, mocne strony Piotra Rutkowskiego i kibicowskie wspomnienia

Co musi się zmienić w funkcjonowaniu klubu, żeby przestać co roku budować na nowo kadrę i zamiast tego zachować ciągłość sportową?

- Moim zdaniem zmienić się musi dyrektor sportowy. W drugiej kolejności – Piotr Rutkowski powinien zrozumieć, że jego osoba i miejsce w klubie szkodzą organizacji. Prawdziwy lider potrafi zauważyć, kiedy zaczyna być przeszkodą. Powinien być bardziej Szefem, mniej zarządzającym wszystkim po trochu. Powinien wyznaczać cele, być autorytetem. A tymczasem mam wrażenie, że po prostu bawi się świetnie w swojej roli. 

To jak Pan ocenia zarządzanie klubem przez Piotra Rutkowskiego?

Jak już wspomniałem, oceniam ją nie najlepiej, ale nie zapominajmy też, że są takie obszary, za które absolutnie należą się Piotrowi Rutkowskiem ukłony i szacunek. Model biznesowy, zbilansowany budżet, akademia. Lech to od strony biznesowej imponująca organizacja. A przecież to nie zrobiło się samo. Trochę się już przyzwyczailiśmy, że z Poznania nie dochodzą niepokojące informacje o klubie. Nie drżymy o przyszłość. A przecież w tym czasie każdy jeden klub z ekstraklasy przeżywał kryzys. Legia była na skraju bankructwa, Lechia, Pogoń, Górnik z rozmaitymi problemami. Podobnie Widzew. Spadek i niemal upadek Wisły Kraków. Długo by wymieniać. Wszystkie duże kluby w tym czasie miały wręcz dramatyczne momenty. Z wyjątkiem Lecha. Za to brawa! Ale. Piotr Rutkowski, jak mówiłem powinien być liderem. Autorytetem i bardziej „władcą” niż menedżerem. Powinien stawiać cele, dobierać ludzi, organizować środki i rozliczać. Niestety zdaje się, że chce być aktywny w każdej dziedzinie działalności klubu.

A dobry szkoleniowiec jest w stanie zachować ciągłość sportową? Jak Pan ocenia dotychczasowe wyniki i decyzje trenera Frederiksena?

- Nie zawsze jego decyzje rozumiem. Ikonicznym wręcz „zagraniem” jest wprowadzanie Fiabemy na zmiany, mając znacznie lepszych piłkarzy na ławce. To tym bardziej zastanawia, jeśli przyjrzymy się jak umiejętnie trener potrafi zarządzać składem. Zatem zmiany i reakcje na wydarzenia boiskowe. Tu chyba trenerzy mają najwięcej do poprawy. Poza tym jestem fanem „chłodnego Duńczyka”.

Zostając jeszcze przy Lechu, ale nieco zmieniając temat - jakie są Pana najcenniejsze wspomnienia z czasów aktywnego kibicowania, wyjazdów z Wiarą Lecha – który mecz lub moment został w pamięci na zawsze?

- Jest ich kilka. Wygrana w Rotterdamie, remis w Turynie, wygrana w Chorzowie, Puchar Polski na Łazienkowskiej w 2004. Ale kochałem też wyjazdy do Wodzisławia! Tych wspomnień jest masa… 

Na przykład?

- Czasy mojej największej aktywności wyjazdowej wspominam z rozrzewnieniem. Natomiast wiadomo, że z czasem ta aktywność wygasa, gdy pojawia się rodzina i dzieci. Tyle, że ja staram się cały czas podtrzymywać moje małe tradycje. W tym sezonie na przykład byłem w Lubinie, Kielcach i w Gdańsku. Prawdą jest, że czasami wykorzystuję trochę znajomości z czasów pracy w samorządzie i nie zawsze jestem w sektorze z kibicami. No ale takie są losy wyjazdowicza na emeryturze. Z czasów największej aktywności na trybunach pozostały mi jednak prawdziwe przyjaźnie i do dzisiaj regularnie spotykamy się w swoim gronie. Czasami oglądamy wspólnie mecze, czasami jeszcze pojedziemy gdzieś na wyjazd. Ta pasja się zmienia, ale zdecydowanie się nie kończy. W zeszłym sezonie rzeczywiście mieliśmy fenomenalne możliwości pojeżdżenia za Lechem w Europie. I nie tylko. Poleciałem na mecz do Baku, a było nas tam może z 50 osób. Byłem też w Norwegii na meczu z Bodo i oczywiście we Florencji. Cóż to był za mecz… Te wspomnienia zostaną ze mną na zawsze. I chyba część tej kibicowskiej tożsamości przenoszę do domu. Kiedy oglądam mecz w telewizji żona jest załamana, córka chowa się w swoim pokoju, a sąsiedzi doskonale wiedzą, że leci mecz Kolejorza.

Ćwierćfinał Ligi Konferencji Europy to sukces, ale Lech nie zdobywa trofeów. Co jest ważniejsze? Regularna gra w Europie czy mistrzostwo Polski?

- Przepustką do pucharów są trofea. To wynika wprost z regulaminów rozgrywek europejskich. Zatem tu nie ma konkurencji, musi być walka o trofea w kraju, aby więcej ugrać w Europie.

Warta Poznań - czyli jak nie zarządzać klubem piłkarskim 

To teraz poruszę temat innego klubu z Poznania... czyli Warty. Czym jest spowodowana ich aktualna sytuacja?

 - Nie da się robić profesjonalnego sportu na najwyższym poziomie bez kapitału. Właściciel sam nie ma odpowiednich środków, o czym sam mówił, a jego zespół nie był w stanie go zgromadzić. Dopóki były pieniądze z ekstraklasy, jakoś to szło. Teraz okazało się, że król jest nagi. Niestety widoków na poprawę nie widać, więc wróżę Warcie tułaczkę po niższych ligach. A proszę mi wierzyć, bardzo chciałbym się mylić i móc za kilka lat odszczekać własne słowa.

Budowa stadionu dla Warty ma sens w sytuacji, gdy klub ma kłopoty finansowe i spadł z ligi? A może to inwestycja „na wyrost”?

- Zróbmy remont Ogródka według ustalonych obecnie kryteriów i zamknijmy temat stadionu dla Warty.

Ale dalej Zieloni nie uzbierali swojej części 7,5 miliona złotych. 

- To jest właśnie oznaka słabości Warty. Nie uzbierali niezbędnej kwoty, a  przecież gra w Poznaniu otwiera zupełnie nowe możliwości funkcjonowania klubu. Marketingowe, biznesowe i oczywiście prestiżowe. Normalny klub albo by te pieniądze zdobył od inwestora albo zwyczajnie zaciągnąłby kredyt traktując to jako inwestycję. Ale żeby tak było trzeba mieć solidne fundamenty. A mam wrażenie, że w Warcie w okresie gry w ekstraklasie było swojsko, miło i nieprofesjonalnie.

Czyli Warta jest sama sobie winna przez opieszałość?

- Tak, w dużej mierze Warta sama jest sobie winna. Przecież gdyby nie naciski PZPN w sprawie stadionu, do dzisiaj pewnie niewiele by się wydarzyło. Potem popełnili kardynalny błąd próbując szantażu emocjonalnego na władzach miasta na zasadzie „albo wracamy do Poznania, albo spadamy do IV ligi”. Tak się tego nie załatwia. O inicjatywie budowy stadionu już nie wspomnę. To był dość żałosny spektatkl, który całkowicie był reżyserowany przez działaczy Warty.

Co z grą w 2. lidze? Zieloni dostaną licencję?

Natomiast nie wiem, czy Warta ma szansę na licencję, bo nie znam aż tak dobrze jej aktualnej sytuacji. Mam nadzieję jednak, że Warta da radę. Co do gry w drugiej lidze też trudno powiedzieć. Nie znamy kontraktów aktualnych piłkarzy, nie wiemy co z trenerem, co z dyrektorem sportowym, jaki klub ma budżet. Widzę to jednak w ciemnych barwach. 

Poznań nie wykorzystuje swojego potencjału: "Nie będzie silnego sportu bez silnego przywódcy"

W wywiadzie z przewodniczącym Ignaszewskim opublikowanym na naszej stronie zabrakło Panu konkretów. Gdyby to Pan odpowiadał za politykę sportową w Poznaniu, od czego by Pan zaczął?

- To się nadaje bardziej na doktorat… Od czasu śmierci Macieja Frankiewicza sport w Poznaniu nie ma mecenasa na poziomie politycznego kierownictwa miasta. Drugi taki tandem jak Frankiewicz i Paweł Klepka długo nam się nie trafi. Zatem zacząłbym od tego, że nie będzie silnego sportu bez silnego przywódcy. Brakuje w Poznaniu hal treningowych. Kiedy już były zabezpieczone środki, miasto ugięło się pod szantażem społeczników. Załamujące. Do dzisiaj nie doczekaliśmy się tych inwestycji. W Poznaniu poza Lechem Poznań, sport zespołowy praktycznie nie istnieje. Owszem, próbują koszykarki, ale to też dzięki determinacji poszczególnych osób. Ze wspomnianym Pawłem Klepką i Łuakszem Zarzyckim. Miasto oczywiście nie powinno być animatorem profesjonalnego sportu, ale powinno stwarzać warunki, pomagać, zachęcać poznański biznes do wsparcia sportu. Wracamy do pierwszej tezy – sport nie ma w Poznaniu lidera na placu Kolegiackim. Długo by tu jeszcze wymieniać. Winę tu ponosi też Lech Poznań. Upieranie się, że nie ma powrotu do wielosekcyjnego klubu dzisiaj odbija się czkawką. Niestety władzom Lecha zabrakło wizji. Proszę zobaczyć jak świetnie tę lukę wypełnia Wiara Lecha i jej zespoły.

To kto mógłby takim liderem być jeśli chodzi o sport w Poznaniu?

- Jeśli chodzi o personalia, to gdybym był na miejscu prezydenta miasta szukałbym kogoś na przykład w gronie byłych sportowców wciąż działających na rzecz swoich klubów i dyscyplin. Na przykład utytułowany kanadyjkarz Warty Tomasz Kaczor. Ale są też inne osoby, które świetnie znają świat sportu, polityki i biznesu, jak chociażby Maciej Stroiński – były dziennikarz, obecnie zajmujący się projektami sportowymi w MTP. Zatem osób nam nie brakuje. Problem w tym, że to musiałaby być osoba, która ma silne wsparcie najwyższych władz w mieście, w tym szczególnie prezydenta. Prezydent Jaśkowiak lubi się prezentować jako aktywny sportowiec (i świetnie), ale w sensie politycznym i zarządczym zupełnie tego nie czuje.  

"Jestem zdecydowanym przeciwnikiem budowy drugiego stadionu"

Jakie trzy inwestycje sportowe uważa Pan za absolutnie priorytetowe w skali miasta – nie tylko dla profesjonalistów, ale też dla zwykłych mieszkańców?

- Hale treningowe – co najmniej dwie, wielofunkcyjna hala sportowo – widowiskowa. Zastanowiłbym się nad żużlem. Nie jestem fanem, ale ten sport ma swoich miłośników. Natomiast jestem zdecydowanym przeciwnikiem budowy drugiego stadionu w Poznaniu. Absurd. Mam nadzieję, że ten temat ostatecznie zamknęliśmy.

W ostatnich latach wiele mówi się o modernizacji Areny czy budowie hal – dlaczego te projekty wciąż są w fazie zapowiedzi, a nie realizacji?

- Bo zabrakło kompetencji i odwagi. Kompetencji do realnej oceny stanu Areny i odwagi, żeby ktoś zatrzymał ten bezsensowny chocholi taniec. Po ponad dekadzie wracamy do punktu wyjścia. Czyli do czegoś co było wiadome od wielu lat. Nie da się zrobić z Areny w obecnej formie nowoczesnej hali. Nie pozwala na to nośność dachu. Wmawiano nam, że projekt przebudowy hali z budową szkieletu wewnątrz istniejącej bryły zapewni nam jej funkcjonalność. Każdy kto choć raz przygotowywał jakąś inwestycję ma świadomość, co to znaczy – potężne koszty i wątpliwy efekt. Mówiłem to od samego początku. I co się dzisiaj okazuje? Żeby odchudzić obecny projekt, aktualnie trwają rozmowy z konserwatorem nad… zburzeniem dachu i budowy nowej bryły. Dziesięć lat w piach. Proszę sobie wyobrazić, gdybyśmy od razu podjęli tę oczywistą decyzję. Ile kosztowałby remont Areny te 10 lat temu. Szkoda słów. Mam o to wielkie pretensje do władz miasta. To całkowicie obciąża prezydenta Jaśkowiaka i jego otoczenie.

Wspomniał Pan o zmarnowanej szansie na dwie hale sportowe. Co konkretnie – na poziomie organizacyjnym i politycznym – poszło nie tak?

- Tak jak mówiłem, miasto wdało się w niekończące konsultacje społeczne. Mam tu na myśli projekt na Golęcinie. Świetny, przemyślany, skonsultowany ze środowiskiem sportowym. Niestety lokalni „społecznicy” utopili ten świetny projekt. To raz. Dwa – problemy formalno – prawne, jak te z Ogródkiem na Drodze Dębińskiej. Miała tam stanąć hala z trybuną dla stadionu Warty. Niestety okazało się, że z powodu problemów ze stanem prawnym trzeba było wstrzymać ten projekt. Potem przez kilka alt nic się nie działo, aż do czasu szantażu Warty z powrotem do Ogródka. Najpierw przez kilka lat spali w najlepsze, a potem nagle miasto ma pomóc. Amatorka…

"W jednym zgadzam się z p. Ignaszewskim. Poznaniowi brakuje strategii"

Czy nie ma Pan wrażenia, że w Poznaniu jest za mało dostępnej, darmowej infrastruktury sportowej dla dzieci i młodzieży – np. boisk, placów do kosza, torów rowerowych?

- Nie wiem, czy jest za mało, ale może jest problem z jej racjonalnym wykorzystaniem? Co z tego, że mamy orliki, skoro często są zamykane po 15-tej. I znowu – jak nie będzie sportu profesjonalnego, to nie będzie pociągu młodzieży do masowego sportu. Do koszykówki, siatkówki, piłki ręcznej. Przecież pod tym względem Poznań jest pustynią.

Odnośnie orlików, czy boisk... nie tak dawno zlikwidowano boisko na Strzeszynie z powodu hałasu. Czy to nie jest przykład na to, jak można zniszczyć coś pożytecznego przez nadmierny formalizm?

- Mój komentarz w tej sprawie składa się wyłącznie z samych przekleństw i bluzgów. Zatem niech to wystarczy za komentarz.

Seniorzy coraz częściej chcą być aktywni – czy miasto robi wystarczająco dużo, by dać im dostęp do infrastruktury sportowo-rekreacyjnej?

- Myślę, że akurat polityka senioralna to bardzo mocna strona obecnych władz miasta. Pewnie zawsze da się coś zrobić lepiej lub więcej, ale Poznań w tej kwestii naprawdę ma się czym pochwalić. A to dlatego, że stoją za tym kompetentni urzędnicy i zaangażowane szefostwo.

Czy uważa Pan, że sport – ten masowy, osiedlowy – jest dziś w Poznaniu traktowany jako inwestycja w społeczną jakość życia, czy raczej jako temat poboczny w kampaniach wyborczych?

- Jeszcze raz powtórzę. W Poznaniu nie toczy się żadna sensowna debata o rozwoju miasta. W tym o sporcie. Zatem trudno w ogóle powiedzieć jak miasto traktuje ten temat. Traktuje po macoszemu, a może wcale to nie jest coś, czym zajmują się władze miasta. Z milczenia nie da się wyciągnąć żadnych wniosków, poza tym, że jest cisza.

I ostatnie pytanie - czy miasto powinno stworzyć specjalny program wsparcia dla klubów amatorskich i dzielnicowych, które często zmagają się z brakiem boisk, szatni i środków?

- W jednym zgadzam się z p. Ignaszewskim. Poznaniowi brakuje strategii. Pisanie strategii zaczyna się od diagnozy aktualnej sytuacji – oceny posiadanych zasobów oraz potrzeb. Teraz i w prognozowanej przyszłości. Bez tego niewiele zdziałamy. Problem w tym, że ta strategia powinna powstać lata temu. Mówienie o tym teraz jest słuszne tylko dlatego, że to dziejowa konieczność. Jakieś 10 – 15 lat za późno. Ale cóż, nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku, jak mawiają Chińczycy.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama
logo