Wojciech Nowakowski, Sportowy Poznań: To już siódme Pana igrzyska. Które z tych sześciu poprzednich wspomina Pan najmilej, ale - dla utrudnienia - poza Pekinem.
Aleksander Wojciechowski, trener kadry narodowej: Najmilej wspominam te pierwsze. Były egzotyczne, był daleki wyjazd, długi, pierwszy; i tam oprócz wiosłowania mogliśmy zwiedzić jeszcze trochę Australii, więc to była naprawdę fajna przygoda.
Współpracował Pan też z trenerem Gryczukiem przy okazji igrzysk w Barcelonie. Dzisiaj też się spotykacie w trochę innych rolach (Bogusław Gryczuk dzisiaj jest Koordynatorem Zespołu Metodycznego w Instytucie Sportu - przyp. red.). Ta dawna znajomość ułatwia coś wioślarstwu czy właśnie wręcz przeciwnie?
To już jest etap raczej koleżeński, bym powiedział, bo on jest tam piętro wyżej, pracuje w ramach ministerstwa i Instytutu Sportu, a ja zostałem tym szarym trenerem i tak mi się wydaję, że swoją rolę pełnię w miarę przyzwoicie. Trzeba robić to, co się lubi i co wychodzi, a nie szukać stopni wyżej, które może i nobilitują, ale satysfakcję nie zawsze przynoszą.
Satysfakcję na pewno przynosi Panu kolejna czwórkowa osada, którą Pan prowadzi, natomiast martwi jednak to, że jest to nasz jedyny mocny kandydat do medalu. Ludzie o wioślarstwie przypominają sobie, niestety, zazwyczaj raz na cztery lata i teraz mogą przeżyć szok, bo zawsze wspominali to miło, a tutaj, niestety, mamy zapaść.
To nawet jest stresujące w takim codziennym życiu. Normalnie byłoby 20 osób albo i więcej, a tutaj zrobiło się sześć i czuje się presję, odpowiedzialność za całość wioślarstwa. Ale mam nadzieję, że chłopacy zniosą to dzielnie i coś dobrego z tego wyjdzie.
A jak Pan widzi tę przyszłość poparyską - Los Angeles, Brisbane... W jakiej perspektywie patrzeć na powrót do tych lepszych czasów polskiego wioślarstwa?
W tej grupie wioseł krótkich, które reprezentuję, jest parę młodych nazwisk, które mogą tworzyć trzon reprezentacji w przyszłości. Ale sam jako ten, że tak powiem o sobie - dziadek, muszę już złożyć tę buławę i przekazać młodszym, innym trenerom.
Czyli chce Pan powiedzieć, że te igrzyska będą Pana ostatnimi?
Oficjalnie to jeszcze nie deklaruję, ale takie mam zamiary, że po igrzyskach... Chyba że coś się wydarzy ciekawego - albo nieciekawego - wtedy będę musiał myśleć inaczej, ale na dzisiaj mam taki zamiar, żeby to się skończyło przynajmniej do końca roku.
Nasza czwórka podwójna męska do Paryża jedzie po...
Nie powiem po co. Niech każdy myśli po swojemu.
A wie Pan, kto to jest Daniela Anschütz-Thoms? Niemiecka panczenistka, która miała kilkanaście czwartych miejsc na dużych imprezach: igrzyskach, mistrzostwach świata i Europy. A więc nasza czwórka nie jedzie...
Tak, żeby nie było czwartego miejsca. Moje osady miały chyba ze cztery, ale przez sześć igrzysk byliśmy przynajmnije w finale, było do tego złoto, były te czwarte miejsca - no i brakuje jeszcze... czegoś, o co będziemy walczyć.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.