- Jak żyć bez piłki nożnej? "Nie zamieniłbym swojej kariery piłkarza na nic innego"
- Lech kiedyś a teraz. "Nie ma mojej zgody na to, żeby w pierwszym składzie Lecha było dwóch lub trzech Polaków"
- Trudna miłość do Kolejorza. "Nie wstydzę się tego, że wylałem dużo łez"
- Lech wkracza w decydującą fazę sezonu. "Brakuje mi przede wszystkim atmosfery między chłopakami"
Bosackiego w profesjonalnym futbolu nie ma już ponad dekadę, ale jego wspomnienia z okresu piłkarskiej kariery są ciągle żywe, a sam piłkarz postanowił podzielić się z nami swoimi przeżyciami z różnych etapów kariery. Pozytywnie wspomina lata gry, a szczególnie okres, który doprowadził go do jedynego mistrzostwa w karierze. W rozmowie z nami udowodnił, że przeszłość kładzie się cieniem na teraźniejszości, a sytuacje z dawnych lat mogą pomóc Lechowi w osiągnięciu sukcesu w tym roku.
Jak żyć bez piłki nożnej? "Nie zamieniłbym swojej kariery piłkarza na nic innego"
Przygodę z profesjonalnym futbolem zakończył Pan w dość młodym wieku jak na współczesnego piłkarza. Cristiano Ronaldo, Luka Modrić, a nawet piłkarze z naszego podwórka jak Robert Lewandowski, Kamil Grosicki, czy Lukas Podolski potrafią grać będąc blisko czterdziestki. Tymczasem Pan odszedł w szczytowym dla siebie momencie po zdobyciu mistrzostwa w wieku 35 lat.Zakończyłem swój kontrakt w Lechu po tym, gdy klub nie wywiązał się z ustaleń. Miałem w planach pograć jeszcze rok lub dwa, ale skończyło się jak się skończyło. Wracając do Polski z Niemiec powiedziałem, że Lech bedzie moim ostatnim klubem w Polsce, w którym będę grał. Mimo propozycji z Białegostoku, Lubina, czy Cracovii skończyłem grać w piłkę. Nie chciałem się też rozmieniać na drobne w niższych ligach. Miałem na siebie pomysł. Z perspektywy czasu myślę, że w wielu sytuacjach było mi żal, że ta moja przygoda się zakończyła w ten sposób. Na boisko mnie ciągnęło i ciągnie do dzisiaj.
Wybrał Pan dość nietypową ścieżkę dalszej kariery, pozornie daleką od sportu. Teraz dość częstym zjawiskiem jest, że byli piłkarze stają się ekspertami, komentatorami, prezenterami i dziennikarzami, a tymczasem Pan wybrał drogę biznesową i marketingową. Z czego wynikała ta decyzja?
Już w czasie mojej przygody z piłką miałem firmę, która budowała domy, czy remontowała mieszkania. Rzeczy, które działy się obok mojej kariery dalej funkcjonowały. Swoją przyszłość z marketingiem związałem w sumie przypadkim. Byłem pomysłodawcą i trochę przeprowadziłem cały proces pozyskania dla Lecha firmy S.Oliver i właściwie z tego poszedłem dalej w stronę PR-u i marketingu. Przez całe życie byłem podporządkowany pod trening, ktoś ustalał coś za mnie łącznie z tym, kiedy jadę na wakacje. Dziś jest mi dobrze z tym, że tym swoim czasem mogę zarządzać sam.
To gospodarowanie czasem i życie na własnych warunkach zadecydowało o tym, że nie wybrał Pan ścieżki trenera? Nie chciał Pan żyć na walizkach, znów pod presją innych?
Nigdy nie dążyłem do tego, żeby być trenerem. Jeśli miałem być w sporcie po zakończeniu kariery to myślałem nad tym, żeby łączyć dział sportowy z zarządzaniem lub organizacją. Wydaje mi się, że na tym polu byłoby mi trochę łatwiej. Zresztą patrząc na to jaka suma wpłynęła na konto Lecha przy dwuletniej współpracy z S.Oliver nie wiem czy została pobita (śmiech).
No i w dodatku jako trener niewykluczone, że musiałby Pan pracować, a może i mieszkać z dala od rodziny...
Tak, praca trenerska wiązałaby się z tym, że trzeba było podróżować. Raczej w polskiej lidze się nie zdarza, żeby jakiś trener prowadził stabilną karierę w jednym klubie jak Alex Ferguson. Mam świadomość, że wybierając ten zawód wybrałbym życie w autobusie i na wyjazdach. Tu warto też wrócić do tego, dlaczego nie podpisałem umowy z klubem z Białegostoku czy Lubina. Moja córka szła do szkoły, ja wiedziałem, że podpiszę kontrakt na rok, najwyżej na dwa no i to wiązałoby się z tym, że naraziłbym córkę na to, żeby żyła w Poznaniu bez taty, albo z tatą dojeżdżającym. Nie mówiąc już o ewentualnych planach zmiany jej szkoły. To na pewno brałem pod uwagę. Poza tym sam jestem poznaniakiem, urodziłem się tutaj i nie wyobrażam sobie, żeby na dłużej z Poznania wyjeżdżać. Nie żałuję, że nie zostałem trenerem.
Próbował Pan zaszczepić swoim dzieciom tę pasję do Lecha Poznań, jaką Pan miał? Chciał Pan, żeby również wybrały karierę sportowca tak jak tata?
Sport w życiu mojej córki ciągle funkcjonuje. Za co się zabiera to w miarę dobrze jej to wychodzi, ale nie wybrała tej drogi. Mój syn grał w piłkę i robił rzeczy na które miał ochotę, ale teraz ta pasja do piłki się zmniejszyła. Kiedy pojawia się na stadionie to naturalnie kibicuje Lechowi, ale nigdy nie miałem ciśnienia, że musi iść w moje ślady chociaż pewnie byłoby przyjemnie zobaczyć jak biega po boisku. Zdaję sobie sprawę, jaki jest ogólny koszt bycia piłkarzem: otoczki, ludzi wokół na co dzień. Idąc w zawodowy sport trzeba dużo poświęcić i na pewno nie będę na siłę zmuszać go do realizowania moich ambicji. Najlepiej, żeby wybrał pracę, w której bedzie mógł funkcjonować z uśmiechem... tak jak ja mogłem robić to co kocham.
A zatem jakie są koszta bycia profesjonalnym sportowcem? Na jednej szali znajduje się potencjalna sława i chwała, a na drugiej?
Na drugiej odbiór twoich kibiców. Wychodzisz na 90 minut na mecz i nikt się nie zastanawia, jak wygląda tydzień między tymi zawodami, czy okres przygotowawczy. Kiedy grasz na pełej intensywności w lidze i pucharach, tych dni poza domem jest dużo. Nie ma w nim partnera, męża, a życie dalej się tam toczy. Nie można się wyłączyć. Masz chore dziecko i nie możesz być w domu razem z nim od popołudnia danego dnia, tylko może cię nie być koło niego tydzień. Dodatkowo dochodzi jeszcze presja, z którą nie wszyscy potrafią sobie poradzić. Pamiętam taką sytuację, kiedy wychodziłem z córką z jakiejś placówki medycznej, a jakiś pan przechodził, poznał mnie i zaczepił. Moja córka powiedziała wtedy: "Tato, męczy mnie ta twoja popularność". Wiadomo, że dziś się z tego śmiejemy, ale nawet, gdy wyjeżdżamy to mój syn mnie pyta: "Ciekawe ile osób cię dzisiaj pozna". To jest przyjemne, ale w sytuacjach życiowych może być też uciążliwe.
Gdyby ktoś Panu na początku Pana drogi przytoczył te wszystkie koszty i o nich opowiedział tak jak Pan opowiada mnie, to nadal wybrałby Pan drogę piłkarza?
Pewnie żadnej chwili bym nie zamienił i nie zastanawiał się czy dobrze zrobiłem tylko wszedłbym w to tak samo. Pojawiłyby się bóle, urazy i kontuzje, ale nie zamieniłbym swojej kariery piłkarza na nic innego.
Lech kiedyś a teraz. "Nie ma mojej zgody na to, żeby w pierwszym składzie Lecha było dwóch lub trzech Polaków"
Piękne wspomnienia, które Pan zbudował nie tylko w swoim życiu, ale również w naszym - kibicowskim - z pewnością wiążą się też z ludźmi. Jest Pan w stałym kontakcie z członkami mistrzowskiej drużyny z 2010, albo w ogóle tej, którą stworzono pod koniec pierwszej dekady XXI wieku?Ta przyjaźń jest chyba właśnie fenomenem tego, co kiedyś się w Lechu wytworzyło i co pozwoliło nam osiągać sukcesy. Dziś na pewno ten kontakt jest ograniczony, bo część chłopaków nie mieszka w Poznaniu, ale z tymi, którzy pozostali naturalnie się spotykam. Nie dzwonimy do siebie raz w tygodniu, ale gdy przychodzą takie chwile jak XX-lecie zdobycia Pucharu Polski to ci chłopacy, którzy tworzyli ten zespół w większości pojawili się w Poznaniu. Miło spędziliśmy czas. Ci którzy nie mogli przyjechać połączyli się natomiast online. To było coś wyjątkowego.
"Magia przyjaźni" Carlo Ancelottiego to zatem nie jest żaden frazes na podstawie Pana relacji.
To dało mi refleksję nad tym, jak dziś wygląda drużyna Lecha. Czy w ogóle ktoś miałby taki pomysł na to, żeby zorganizować takie wydarzenie? A jeżeli tak to kto by się na nim pojawił? Nawet ostatnio jak byłem na stadionie i chłopacy przyjeżdżali na trening rzuciło mi się w oczy to, że każdy zamyka drzwi od auta i idzie do klubu jak na skazanie. Miałem taką refleksję, że miałem ochotę podejść, przywitać się, zagadać. Tymczasem oni między sobą nie mieli żadnej relacji. Kiedyś, gdy przyjeżdżał np. Krzysiek Kotorowski, ja na niego czekałem i od razu ze sobą rozmawialiśmy. Wtedy zobaczyłem samotnych ludzi, a później przegrany mecz Lecha, gdzie... brakowało mi takiego braterstwa, gdy jeden za drugiego odda życie, będzie pomagał. Na tym się buduje zespół i chyba tego mi dzisiaj brakuje.
Chyba trudno budować takie relacje, gdy kadra Lecha zmienia się co sezon. Przybywają nowi, obcy gracze zza granicy, niekiedy nawet na pół roku bądź rok, a za Pana czasów Lech stworzył sobie taką małą dynastię. Dawniej to Polacy tworzyli szatnię, a teraz prym w niej wiodą gracze spoza Polski i to nie tylko w Lechu. Trudno się z resztą dziwić, bo utalentowani polscy gracze dość szybko wyfruwają z gniazda.
Każdy chce grać w lepszym klubie, każdy chce zarabiać większe pieniądze i grać za granicą. Nie ma w tym niczego złego czy dziwnego, że ci którzy dostają lepsze propozycje to z Lecha odchodzą. Natomiast nie ma mojej zgody na to, żeby w pierwszym składzie Lecha było dwóch lub trzech Polaków. Trochę nie rozumiem takiego trendu nawet z biznesowego punktu widzenia. Budżet klubu można budować ze sprzedaży obiecujących graczy, ale gdy popatrzymy na to kto odchodził przez ostatnie 10 lat za duże pieniądze... to odchodzili Polacy! Wychowankowie lub ci którzy zostali ściągnięci. Nie przypominam sobie, żeby ktoś z zagranicy odszedł z Lecha za duże pieniądze i to jest coś czego nie rozumiem. Wyprzedawanie Polaków za granicę uderza w naszą reprezentację. Kogo nasi selekcjonerzy mają z naszego kraju wybierać skoro w naszej lidze w Lechu gra trzech Polaków, w Rakowie jeszcze mniej, podobnie jak w Legii. Nie da się budować reprezentacji tylko na zawodnikach, którzy grają za granicą. To są kwestie, o których mówię głośno i będę pewnie o nich długo mówić. Powinien być pewien balans w tym wszystkim. Polacy w polskich klubach powinni tworzyć atmosferę.
Pan jako kapitan dbał o to, żeby ta polska tożsamość trwała w polskim klubie?
Nikogo nie zmuszałem do tego, żeby uczył się języka, ale pokazywałem, o ile prościej będzie nam wszystkim funkcjonować, jeśli wszyscy będziemy mówić w jednym języku. Jasminowi Buricowi, Dimie Injacovi, czy Semirowi Stilicowi mogło to przychodzić łatwiej, ale po polsku mówić potrafili też Luis Henriquez czy Manuel Arboleda. Dzisiaj jest mi trochę przykro, że kapitan Lecha, który jest w Poznaniu od 4 lat, wywiadów udziela po angielsku. Po dwóch miesiącach od transferu do Nurnberg zostałem rozliczony z lekcji niemieckiego, których sobie zażyczyłem podpisując kontrakt. Otrzymałem karę finansową i po pół roku wywiadów udzielałem już po niemiecku. Opanowanie tego języka sprawiło, że byłem zupełnie inaczej w tej szatni odbierany i sam poczułem różnicę, że mimo iż byłem Polakiem nie czułem się obcy. Kiedyś były naciski ze strony klubów, żeby ten język ojczysty w szatni funkcjonował, ale teraz przy skali angielskiego raczej trudno to przeprowadzić. Naszej drużynie mistrzowskiej to pomogło.
Trudna miłość do Kolejorza. "Nie wstydzę się tego, że wylałem dużo łez"
Czy gdy wspominał Pan o tym, że popiera szybkie transfery młodych piłkarzy Lecha do wyjazdów za granicę w momencie osiągania szczytu swoich możliwości przemawia przez Pana doświadczenie z epizodu w Nurnberg? Pan również mimo miłości do barw Lecha postawił na ambicje i spróbował swoich sił, gdzieś indziej.To była złożona historia. Już wcześniej moja miłość do Lecha została podkopana, kiedy wydarzył się transfer do Amiki, a ja robiłem wszystko, żeby z niej wrócić do Lecha. Ten transfer musiał się wydarzyć, bo taka była sytuacja klubu, a jeśli chodzi o Nuremberg to... chciałem po prostu spróbować. Sytuacja Lecha nie była bardzo dobra i czekał na pieniądze od Nurnberg za mój transfer. Pamiętam swój ostatni mecz w Lechu przed wyjazdem i mocno go przeżyłem. Nie wstydzę się tego, że wylałem dużo łez w naszej szatni. Powiedziałem, że coś się kończy i nie wiadomo, czy do Lecha będę miał szansę jeszcze wrócić. Wyjeżdżając jednak takie były moje marzenia i założenia, żeby jeszcze w Lechu zagrać. Oczywiście myślałem, że moja przygoda za granicą potrwa dłużej, jednak moje przywiązanie spowodowało, że nie siedziałem tam na dłużej tylko rozwiązałem kontrakt, gdy nadarzyła się okazja. Nie żałuję odejścia do Nurnberg. Uważam, że nie należy patrzeć na to czy ktoś jest przywiązany do barw, czy nie. Po to jest się w sporcie, żeby grać w nim na najwyższym poziomie. Zawsze dążyłem do tego, żeby być najlepszym, bo jak wiadomo drugi jest pierwszym przegranym.
To ciekawe, co Pan mówi apropos swojego transferu do Amiki, bowiem to wyglądało tak jakby złożono Panu propozycję "nie do odrzucenia". Dziś umowy muszą być zawierane za porozumieniem obu stron, a tymczasem Pana sytuacja wyglądała jakby został Pan postawiony przed faktem dokonanym.
Oczywiście miałem wybór, bo to ja podpisywałem kontrakt. Wiedziałem, jaka była sytuacja Lecha. Moje odejście nie wiązało się jednak z kwestią finansową. Dość powiedzieć, że w Lechu ja, Piotr Świerczewski i jeszcze jeden chłopak nie dostaliśmy przez 11 miesięcy nawet złotówki. Mój transfer do Amiki miał być formą koła ratunkowego dla Lecha, który ugrał jeszcze jeden sezon w Ekstraklasie, a potem spadł. Lech próbował mnie już wcześniej sprzedać do Legii Warszawa albo Wisły Kraków. Byłem nawet blisko "Białej Gwiazdy", bo był taki moment, gdzie skupowała wszystkich i płaciła duże pieniądze. Moja rozmowa z prezesem Kapką rozbiła się o długość kontraktu. Miałem podejście: "albo będzie tak, albo nie będzie wcale". Powiedziałem, że mogę podpisać kontrakt na 4 lata, a on chciał żebym podpisał na pięć. Następnego dnia przeczytałem w gazecie przy śniadaniu, że Bosacki przeszedł do Wisły Kraków. Zadzwoniłem do prezesa Kapki i powiedziałem, że zostaję przy czterech latach i nie przejdę do tego klubu. Oczywiście na moją decyzję wpływ miał także fakt, że jestem z Poznania i dodatkowo byłem związany z Lechem. Koledzy powiedzieli mi wtedy: "co ty wyprawiasz?!".
No i przez to zrezygnował Pan z zostania członkiem mistrzowskich składów Wisły złożonych z All-Starów i w ostatecznym rozrachunku wywalczył Pan sobie jedno, ale piękne mistrzostwo w barwach Lecha, stając się legendą tego klubu. W sumie zasilił Pan również jedną z najlepszych drużyn w historii organizacji, kiedy to grał Pan z Lewandowskim, Injacem, Krivtsem, czy Arboledą. Tworzenie tej drużyny to był dwuletni proces. Tymczasem teraz Lech stworzył sobie równie silny i kompletny skład. Sądzi Pan, że jeszcze czegoś mu brakuje od strony personaliów czy bardziej gotowy do zdobycia mistrzostwa już nie będzie?
Poczekałbym na to, jak nowi piłkarze się zaaklimatyzują w Poznaniu. W zeszłym sezonie też przychodzili tutaj zawodnicy za duże pieniądze i jakoś bardzo dużej różnicy nie zrobili. Dziś niektórzy z nich są rezerwowymi. Nie mówiłbym, że Lech po tych wzmocnieniach ma szanse na mistrzostwo Polski, bo Lech co sezon ma szanse na mistrzostwo Polski. To, że jej nie chce wykorzystać to już inna kwestia. Na pewno w kadrze Lecha ważna jest jakościowa rotacja. My też mieliśmy w sezonie 2008-09 silną kadrę, ale wtedy nie zdobyliśmy mistrzostwa przez trenera Smudę (śmiech).
Przez trenera Smudę?
Słynął on z morderczego okresu przygotowawczego zimą i patrząc na jego wyniki w sezonach poprzedzających jego okres w Lechu, można było w ciemno stawiać, że pierwsze trzy lub cztery mecze jego zespołu w nowym roku będą szły ciężko. Tak rzeczywiście było i my doświadczyliśmy tego samego. Odhaczano nas jako mistrzów, a tymczasem kończylismy na trzecim miejscu właśnie przez ten zimowy okres przygotowawczy. Skorzystał na tym trener Zieliński, który zimą dał nam odpocząć, a my zdobyliśmy mistrzostwo. Możemy się z tego śmiać, ale ten dobry lub bardzo dobry wynik mogliśmy zrobić już wcześniej. Grając w pucharach pokazawaliśmy, że mogliśmy powalczyć o coś więcej już za trenera Smudy.
Lech wkracza w decydującą fazę sezonu. "Brakuje mi przede wszystkim atmosfery między chłopakami"
Nauka z tej historii jest taka, że nie należy lekceważyć zimowego okresu przygotowawczego, bo może się to skończyć tragicznie. Lech wszedł w rundę wiosenną z problemami, a Pan zachowuje stoicki spokój. Wierzy Pan w zwycięstwo Lecha Poznań pod batutą Nielsa Frederiksena w tym sezonie?Trudno nie docenić tego, co zrobił. Jesień była naprawdę świetna w wykonaniu Lecha. Gdy rozmawiałem z Piotrem Rutkowskim był zachwycony poziomem zespołu i tym ile procentowo zyskał motorycznie. To było widać na boisku. Patrząc jednak na spotkania z Lechią, czy Rakowem tej motoryki mi zabrakło. Brakuje mi przede wszystkim atmosfery między chłopakami. Czegoś, co pewnie kibic może nie zobaczyć, a ja patrząc tam gdzie nie ma piłki, co się dzieje, z jakimi emocjami gracz podchodzi do gry, mogę ocenić stan drużyny. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie da się całego sezonu przejechać na 100%. Jakaś dziura musi być i może jest ona tak zaplanowana, że po okresie przygotowawczym jeszcze nie odpalili i zrobią to w końcówce sezonu. Wiadomo, że to własnie w niej zdobywa się mistrzostwo. Na pewno nie chciałbym jednak, żeby punkty stracone w ostatnich meczach zaważyły na mistrzostwie. Trzymam kciuki za Lecha i jak mogę to pomagam.
Te ogromne nerwy zdają się towarzyszyć już teraz. W trakcie przerwy w meczu z Lechią Gdańsk Mikael Ishak dał bardzo wyraźnie do zrozumienia, co myśli o postawie drużyny. Pan w takich momentach newralgicznych, gdy zespół się sypał również jako kapitan wyznawał taką trochę filozofię "kija", czy podchodził do spraw zawsze z chłodną głową?
We wszystkim musi być balans. Sam się śmieję, że z Manuelem Arboledą potrafiliśmy się złapać w szatni za przysłowiowe "klapy" i wymienić wiele gorzkich słów, a graliśmy najbliżej siebie i musielismy sobie pomagać i ufać. Ta atmosfera musi być wyważona. Jest potrzebny wstrząs, ale i rozluźnienie wraz ze zrozumieniem. Pamiętam taką sytuację z trenerem Bakero, która w sumie zaważyła na tym, że moje drogi z Lechem się rozeszły. Było to po meczu z Cracovią. "Słynęliśmy" z tego, że mieliśmy 70% posiadania i nie stwarzaliśmy sytuacji. Graliśmy do 30 metra, potem coś się zacinało i albo przegrywaliśmy, albo remisowaliśmy...
... trochę jak za trenera Rumaka rok temu.
Dokładnie. Wrócliśmy do Poznania po przegranej z Cracovią, a trener Bakero wszedł do szatni i powiedział, że to był nasz najlepszy mecz. No i ja wtedy nie wytrzymałem i dość głośno, powiedziałem, że to jest dla mnie nieakceptowalne, żeby mówić cały czas, że jest "muy bien", podczas, gdy ewidentnie nie jest "muy bien", bo tracimy punkty. Jeśli będziemy cały czas chwaleni za posiadanie piłki to w końcu przestaniemy grać. W szatni potrzebna jest i krytyka i pochwała, a przede wszystkim sporo zrozumienia i empatii. Nie wszystko wszystkim musi wychodzić. Nawet, kiedy Robertowi Lewandowskiemu w Lechu coś nie wychodziło, czy gdy nie realizował założeń, potrafiłem go opieprzyć na boisku, a ostatecznie w tunelu potrafiliśmy sobie wszystko wyjaśnić. Takie zrozumienie może być siłą drużyny.
Czyli to nakładanie presji na siebie wzajemnie i dążenie za wszelką cenę do perfekcji nie jest dobrą drogą?
Nauczyłem się wykorzystywać presję. Myślę, że nie miałem problemu z tym, że gram przeciwko Manchesterowi City czy Niemcom na Mistrzostwach Świata. Od presji człowiek się nie odetnie, ale można ją pozytywnie wykorzystać.
Na sam koniec chciałbym jeszcze zapytać, czy w obliczu słabszej formy Lecha w ostatnim czasie, wyłączając mecz z Pogonią, doradziłby Pan trenerowi Frederiksenowi odejście od jego filozofii ofensywnego futbolu? Biorąc pod uwagę straty punktów i bramek w ostatnim czasie, wybranie bardziej pragmatycznej taktyki nie byłoby lepszym pomysłem w decydującej fazie rozgrywek?
Nic bym nie zmieniał. Sukcesu nie buduje dyspozycja dwójki środkowych obrońców tylko cała jedenastka realizuje to co nakreślił trener. Wydaje mi się, że dzisiaj robienie po dwóch porażkach rewolucji, może wprowadzić jeszcze większe zamieszanie. W meczu z Lechią zagrała głowa, a w starciu z Rakowem po prostu wygrała lepsza z dwóch równorzędnych drużyn. Wierzę, że trener Frederiksen i jego sztab dobrze wykorzystają potencjał drużyny. Nie powiem, że jestem pewien, że Lech osiągnie końcowy sukces, ale na pewno ma duże szanse na dobry wynik.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.