reklama

Toromistrz PSŻ: Zostaję do końca sezonu, a potem zobaczymy

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Brajan Schulz

Toromistrz PSŻ: Zostaję do końca sezonu, a potem zobaczymy - Zdjęcie główne

Jan Choroś, toromistrz PSŻ | foto Brajan Schulz

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Żużel Jan Choroś jest toromistrzem #OrzechowaOsada PSŻ. Do Poznania wrócił po 8 latach. Przez 35 lat swojej pracy był przy 5 mistrzostwach Sparty Wrocław i 4 – Unii Leszno. Michałowi Bondyrze opowiada o tym, jak to się stało, że wrócił do Poznania, czy można tor przygotować pod gospodarzy, jak ważna w jego pracy jest pogoda, a jak istotne doświadczenie z uprawy roli i ile kółek kręci w dniu meczu. Pan Jan opowie też o tym, co trzeba zrobić na Golaju w przyszłym sezonie, by tor był jeszcze lepszy.
reklama

Michał Bondyra: PSŻ jest pozytywną niespodzianką Metalkas 2 Ekstraligi Żużlowej, a kibice mówią, że jest w tym zasługa „nieoczywistego bohatera ostatnich dni w Poznaniu” czyli Pana. Jak Pan reaguje na takie komentarze?
Jan Choroś, toromistrz PSŻ: Jeśli tak mówią, to mnie przeceniają. Wyniki to przede wszystkim zasługa zawodników, a jeśli tor im pasuje, to mnie to cieszy. 

Jak Pan znalazł się w Poznaniu?
Już osiem lat temu pracowałem na Golęcinie, kiedy Betard Sparta miała tor w remoncie i korzystała z toru w Poznaniu. Miesiąc temu władze PSŻ zadzwoniły do mnie, czy bym nie pomógł, bo ich toromistrz ma jakieś problemy z ręką i musi jechać do szpitala. Zgodziłem się od razu, tym bardziej, że do Poznania mam sentyment. Póki co zostaję do końca sezonu, a potem zobaczymy.

Skąd ten sentyment?
Tu mieszka mój kuzyn, tu jeździłem na targi, poza tym moja żona – która bardziej niż ja śledzi to, co dzieje się w lidze, zawsze kibicowała PSŻ. Poznań traktujemy, jako nasze drugie miasto, zaraz po Wrocławiu. Bo jak wracam znad morza i przekraczam granicę Wielkopolski, to oddycham, jak w domu.

Bo spod Wrocławia Pan pochodzi.
Dokładnie z Kiełczowa, wsi obok dzielnicy Psie Pole. To tam, gdzie, jak się jedzie na Poznań są największe korki.

Jak to się stało, że został Pan toromistrzem?
W mojej wiosce mieszkał Tadeusz Nowak, który zajmował się żużlem i sam nawet kiedyś jeździł. Pomagał w Sparcie. To były czasy, że tor równali pracownicy AWF, ale gdy to się skończyło, w klubie szukali toromistrza. A że ja uprawiałem rolę i miałem ciągnik, to pan Tadeusz zapytał, czy nie chciałbym spróbować. I tak w 1989 roku trafiłem do Sparty. Wszystkiego uczył mnie wtedy trener Henryk Żyto. Fajny gość, który pochodził z Leszna. Po miesiącu powiedziałem mu: „panie Henryku niech pan się zajmie trenerką, a ja torem”. Tak to już trwa 35 lat.

Trener Żyto pochodził z Leszna, w którym był Pan aż 7 lat i równał tor pod 4 mistrzostwa Polski. To był najlepszy dla Pana czas?
Gdy pracowałem we Wrocławiu Sparta wygrywała ligę 5 razy! Ale w Lesznie to też był bardzo dobry czas.

Tylko rozstanie było niespodziewane. Z dnia na dzień, do tego oskarżano Pana o to, że pracując w Lesznie, pomagał Pan w przygotowaniu toru we Wrocławiu.
Te oskarżenia były nieuczciwe. W życiu czegoś takiego nie robiłem i nie zrobię. Zawsze jestem lojalny wobec klubu, w którym pracuję. To moja zasada. A, że pożegnaliśmy się z dnia na dzień? Taką mieliśmy umowę z prezesem Unii. Jeśli ja się znudzę, albo klub będzie chciał skorzystać z kogoś innego, to się rozstaniemy szybko i bezboleśnie. Prezes powiedział, że jutro już nie mam przychodzić do pracy. Podziękowałem za współpracę bez żalu.

Podobno w pracy toromistrza pomagali Panu dorośli już synowie: Hubert i Grzegorz.
Pomagali mi osiem lat temu, kiedy byłem w Poznaniu. Potem, gdy byłem w Unii Grzegorz przeniósł się do Wałbrzycha i do Leszna trudno było mu już przyjeżdżać. Za to Hubert jeździł wtedy na ciągniku ze mną do końca mojej przygody w Lesznie. Tor równać lubi i ma do tego smykałkę. 

Może będzie Pana następcą?
Ma swoją firmę, a równanie toru to dla niego pasja. Nie wiadomo co przyniesie przyszłość, bo czasy dla żużla w Europie są nie pewne. Na szczęście Polski to nie dotyczy.

A co będzie dalej z Pana pracą w Poznaniu?
Jak już mówiłem czuję się tu jak w domu. Prezes i wszyscy w klubie mają w sobie pasję. To nas łączy. Jeśli miałbym tu zostać, to zrobię to z przyjemnością. Ale trzeba będzie też zainwestować w nowe maszyny do obróbki toru. Poza tym, trzeba podnieść łuki, żeby woda ściekała do kanału. Wiem, że te prace są w planach.

35 lat w pracy toromistrza to musi być pasja.
Dobrze pan to ujął. Na torze żużlowym czuję się, jak ryba w wodzie. Toromistrzem nie jestem z zawodu, a z powołania.

Czy są jakieś kursy, szkolenia dla toromistrzów?
Gdy żył jeszcze szef sędziów Roman Cheładze, organizował takie szkolenia. Byłem chyba na trzech. Mądrze mówił, ale niczego nowego, czego bym sam nie robił na torze. Potem, po jego śmierci w 2002 roku, takich szkoleń już nie było. Zresztą sam mógłbym szkolić innych. Bo ja jestem samoukiem, któremu przydało się też doświadczenie z pracy na roli i umiejętność obserwacji przyrody.

Co jest w tej pracy ważne?
Trzeba brać pod uwagę nie tylko to, czy jest deszcz czy słonce, ale też porę roku, a nawet porę dnia. Jak pada deszcz, to nie będziemy lali na tor wody, a jak świeci słońce, to trzeba, to robić szybko rano, żeby wilgoć pozostała w ziemi i tor był zwięzły. 

A co z surowcem? To wciąż żużel czy coś innego?
Żużel rozumiany jako szlaka był używany w latach 60-tych, aż do końca lat 80-tych. Wtedy zawodnicy po meczu albo po treningu zjeżdżali z toru czarni jak diabły. Dziś już tak nie jest. Warstwa jezdna toru, to mieszanka w odpowiednich proporcjach i granulacji granitu i sjenitu. Do tego dodaje się glinianą mączkę z cegły przed wypaleniem. Z granitu woda spływa, jak po szkle, sjenit tak szybko tej wody nie oddaje. Pod tą warstwą jest jeszcze grys i drobny piasek. 

Jak przygotować tor, żeby pasował gospodarzom, a był problemem dla gości?
Takie triki można było robić kiedyś. Dziś, gdy jest komisarz toru, to ma wytyczne i tor musi być w miarę regulaminowy. Tor musi być przyczepny i bezpieczny. 
Zasadą jest też to, że zawodnik nie może się bać własnego toru, żeby na nim wygrywać. Ma się na nim tylko ścigać, a nie zastanawiać się, gdzie uważać na jakąś dziurę.

No i pewnie tor musi być taki sam na zawodach, jak i na treningu.
Tak, musi być powtarzalny. 

Na ile ma Pan jako toromistrz autonomię w działaniu, a na ile musi pan słuchać wskazówek trenera?
Wiem, że z trenerami jest różnie, ale w moim przypadku żaden nie wtrącał się w moją pracę. Zwykle jest tak, że trener przychodzi na pół godziny, czasem godzinę przed zawodami.

A Pan?
Wszystko zależy od ilości wody. Tor na Golęcinie jest specyficzny, bo lubi tu padać deszcz. Co innego niż we Wrocławiu. Przez to, co zawody mam problem z tym deszczem i odprowadzeniem nadmiaru wody. 

Ile pracy musi pan wykonać na torze w dniu meczu?
To nie jest tak, że przygotuje tor o 8.00 rano i nie muszę już nic robić do 16.00. Tor musi być pod moją stałą kontrolą. Bo pogoda też wciąż się zmienia. 

Ile kółek wykonuje pan w dniu meczu?
To znowu zależy od pogody. Jak trzeba polewać i równać, to tych kółek w dniu meczowym jest bardzo dużo. Może ich być sto i nawet więcej.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama