Michał Bondyra: Powiedziałeś mi kiedyś, że żeby być bramkarzem trzeba być trochę szalonym.
Łukasz Błaszyk, bramkarz Red Dragons Pniewy: Trzeba być szalonym, bo w futsalu ta piłka lata bardzo szybko. Potrafi być uderzona z bardzo dużą prędkością i z bardzo bliskiej odległości. Czasami porównuję tę sytuację do piłki ręcznej. Tyle, że w szczypiorniaku nie można trafić bramkarza w głowę, bo grozi za to kartka. W futsalu tak już dobrze nie ma. Jesteśmy jako bramkarze niemiłosiernie obijani, niejednokrotnie trafiani w każdą część ciała. I żeby przyjąć kilkukrotnie takie uderzenie w czasie meczu, albo kilkadziesiąt razy na treningu, to trzeba mieć szczyptę szaleństwa w sobie.
Szaleństwa i odwagi.
Odwagi chyba też. Trzeba przede wszystkim przyjąć założenie, że każda piłka przez ciebie odbita, to piłka obroniona. Musisz dać się trafić, żeby potem finalnie osiągnąć sukces w postaci wygranego meczu lub niestraconej bramki.
Tego szaleństwa trzeba się wyzbyć, gdy uczysz innych. Co jest trudniejsze uczyć bramkarskiego fachu futsalistki czy uczyć nastolatki w podstawówce wychowania fizycznego?
Zdecydowanie trudniej uczy się nastolatki. Mamy takie czasy, że musimy szukać bardzo wielu sposobów, żeby dotrzeć do ucznia. Kiedyś ucząc mówiło się do klasy, teraz musisz mówić do każdego ucznia osobno. To jest ta zasadnicza zmiana w edukacji, która dokonała się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Gdy ja się uczyłem jednostka nie była priorytetem, ważniejszy był ogół. Kiedyś to jednostki musiały równać do większości, teraz zwraca się uwagę, żeby każda osoba znalazła swoje miejsce w edukacji, w tej małej społeczności jaką jest klasa czy szkoła.
A odpowiedzialność gdzie jest większa?
Zarówno w sporcie zawodowym, jak i na lekcji wychowania fizycznego ważna jest rola trenera, trenera-nauczyciela. W każdym przypadku jest nieco inaczej. Jako trener bramkarek w reprezentacji czuję tę odpowiedzialność większą, bo wiem, że muszę zrobić wszystko, żeby zawodniczki jak najlepiej wypadły. One mają swoje ambicje i chcą być jak najlepsze. Potem ich porażki są też trochę moimi porażkami, a ich sukcesy, to też troszkę moje sukcesy. Dlatego czuję się za nie mocno odpowiedzialny i przeżywam mecze razem z nimi.
Ten rok w kobiecym futsalu był naprawdę dobry.
Był fenomenalny. Wygraliśmy z dziewczynami duży turniej, gdzie pierwszy raz dziewczyny okazały się lepsze od Włoszek. Było też sporo meczów towarzyskich, w których ogrywaliśmy pewnie na przykład Węgierki, które nie tak dawno walczyły z nami, jak równe z równym. Na przełomie września i października ruszają eliminacje do mistrzostw świata i fajnie byłoby, gdyby panie jak i panowie mogły jechać na mundial.
O tym, że jesienna runda z Red Dragons była dobra, powiedzieć chyba jednak nie możesz. Na półmetku ledwie 11 miejsce, w 15 meczach tylko 3 zwycięstwa i aż 7 porażek z nóg nie zwala.
Zaskoczę Cię, ale nie jestem rozczarowany. W tym sezonie gramy bardzo dużą liczbą młodzieży, przy relatywnie małej liczbie doświadczonych zawodników. Do tego ten, który miał być odpowiedzialny za gole i asysty Brazylijczyk Yvaldo Gomez zmagał się z kontuzją przez większą część rundy. Co do młodzieży, taki Hubert Klatkiewicz zagrał we wszystkich 15 spotkaniach i strzelił 3 gole, miał też 2 asysty. Jego kolega z kadry do lat 19 – Nikodem Krajewski też się fajnie pokazał, podobnie jak Oliver Siuda czy Alek Kozak, który też już pojawia się na zgrupowaniach kadry młodzieżowej.
Dlatego traktuję ten sezon jako przejściowy.
Yvaldo wyzdrowieje na następną rundę?
Pierwszy raz od dawna zdarza się tak, że mamy tydzień wolnego między świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem. To czas na podleczenie urazów, więc jestem dobrej myśli.
Ale też czas na pobycie dłużej z rodziną.
Zdecydowanie tak. I z tego najbardziej się cieszę!
Wspomniałeś o świętach. Spędzasz je bardzo rodzinnie.
To prawda, jeździmy do jednej mamy, do drugiej. Przyjeżdżają bracia. A w wigilię i w pierwsze święto lubię podjeść. Tym bardziej, że jak wiesz, przez ponad 35 lat nie jem mięsa, a potrawy w te święta są postne, czyli w sam raz dla mnie.
Masz jakąś ulubioną?
Z żoną najbardziej lubimy bułkę z miodem i makiem. W Wielkopolsce mówimy na to makiełki. Po tej wyżerce zawsze idziemy z braćmi pobiegać.
Kilka lat temu bieganiem w ramach triathlonu zajmowałeś się poważniej po sezonie. Wciąż to robisz?
Po zaliczeniu kilkudziesięciu triatlonów w tym ironman, postanowiłem, że trzeba coś zmienić. Przerzuciłem się na biegi długodystansowe po górach.
Pochwal się co już udało Ci się zaliczyć?
W tym roku wraz z dwoma braćmi biegliśmy 55 km po szwajcarskim Grindelwald, gdzie jest słynna ściana szczytu Eiger czy Junfrau, do którego można dotrzeć kolejką torową. Każdy z nas swoim tempem. Ukończyłem go po ponad 8 godzinach, jako najlepszy z Polaków. Ale to nie odległość, a przewyższenia były najtrudniejsze. Było ich aż 3500 metrów! A warto dodać, że wbiegaliśmy na wysokość rzędu 2400 m. n. p. m.
Jak na Rysy!
Dokładnie. W przyszłym roku planuję górski bieg w Lądku Zdroju na większym dystansie, bo 100 km.
Bracia też dają radę?
W Grindelwald każdy z nas biegł swoim tempem. Na tą „setkę” w Lądku wybiera się ze mną tylko jeden z braci. Zresztą to górskie bieganie to fajny czas, żebyśmy się spotkali i pobyli razem, bo każdy z nas mieszka gdzieś indziej: ja w Poznaniu, drugi brat w Warszawie a trzeci w Zurychu.
Nie masz zapisu w umowie z Red Dragons, że nie możesz brać udziału w tak ekstremalnych wyzwaniach z obawy przed kontuzją?
Nie. Bo te wyzwania realizuję po sezonie od czerwca do sierpnia. W trakcie sezonu podtrzymuję formę trzy razy w tygodniu biegając, a gdy kończy się liga w maju, na przełomie maja i czerwca intensyfikuję treningi do 10 jednostek tygodniowo. Ale to wciąż pasja i tylko pasja.
Masz dwie córki. Któraś z nich połknęła już futsalowego albo biegowego bakcyla?
W biegi wkręca się moja żona. Zresztą mamy wspólnie wystartować w przyszłym roku na biegu górskim na dystansie 25 km. Co do córek. Starsza, która jest w drugiej klasie szkoły podstawowej uprawia akrobatykę. Już teraz potrafi podnieść nogę na dwa metry i zamknąć szafkę. Cieszę się, że jest tak rozciągnięta i że uprawia właśnie tę dyscyplinę, bo ona jest wstępem do każdej innej. Poza tym sport to zdrowie.
Młodsza córka jest w przedszkolu. Z nią głównie się wygłupiamy i turlamy. Lubi też, gdy rzucam jej piłkę, więc kto wie.
Żona i córki to Twoi pierwsi kibice?
Tak, gdy gramy w Pniewach, to przyjeżdżają czasami obejrzeć tatę w akcji. Mecz córkom kojarzy się z dobrymi przekąskami, bo żona zawsze zadba wtedy o jakieś ciasteczka czy popcorn.
Ty też jesteś kibicem?
Zaskoczę Cię, ale tak. Często bywam na meczach Wiary Lecha na 2 lidze futsalu. Znam tam praktycznie każdego. Z trenerem Darkiem Pieczyńskim grałem jeszcze w Akademii Słowa Poznań, jego brat Łukasz też tam grał. Podobnie jak Daniel Lebiedziński. Jest też kilku chłopaków grających w futsal z Gniezna czy Mosiny. Kibicuje im, żeby weszli do 1 ligi.
Na razie jest na to duża szansa. Są liderem na półmetku z tylko jedną porażką.
I oby tych porażek nie było więcej. W zeszłym sezonie ta jedna porażka więcej od lidera zadecydowała, że Wiara Lecha nie awansowała do 1 ligi.
Myślisz o tym, żeby w przyszłości wesprzeć Wiarę Lecha na parkiecie?
Mam kontrakt z Red Dragons Pniewy, chcę tam jeszcze pograć ze dwa sezony, a może więcej. Kto wie, co będzie w przyszłości. Nie mówię nie. Ale warunek jest jeden, żeby tak się stało, Wiara Lecha musi awansować do 1 ligi i realnie bić się o ekstraklasę.
Lechowi Poznań w tradycyjnej piłce też kibicujesz?
Na zasadzie lokalnego patriotyzmu. Mocniej, gdy w bramce jest Filip Bednarek, z którym graliśmy razem w Sokole Kleczew. Grał tam zresztą też wówczas Janek Bednarek jego brat, który teraz gra w Southampton.
Fot. archiwum prywatne Łukasza Błaszczyka, Bartosz Barański/Red Dragons Pniewy
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.