Jakub Wikłacz, na co dzień trenujący w Czerwonym Smoku, wychodził do walki wieczoru w roli zdecydowanego faworyta. Jego rywalem był Gruzin, Zuriko Jojua, który ostatnią walkę stoczył w listopadzie 2022 roku. Panowie mieli skrzyżować rękawice już w czerwcu minionego roku na PGE Narodowym, jednak wtedy zawodnik z Gruzji doznał kontuzji. Żaden uraz nie stanął jednak na przeszkodzie starciu w Gorzowie Wielkopolskim.
Pierwsze trzy rundy przebiegały zgodnie z bardzo podobnym scenariuszem. Zawodnicy szukali swoich szans w stójce, jednak obaj próbowali szybko przenosić pojedynek do swoich ulubionych płaszczyzn – Jojua do zapasów, a Wikłacz do graplingu. Bliżej zakończenia walki przed czasem w tych odsłonach był pretendent, który w drugiej rundzie kilkukrotnie celnie trafił rywala, a w trzeciej próbował balachy. Z obu tych zagrożeń Wikłacz wyszedł jednak bez większych problemów.
Zmiana w obrazie pojedynku przyszła w rundzie czwartej, w której Jojua dążył do walki w stójce. Jak się jednak okazało również w walce kickboxerskiej Wikłacz czuł się komfortowo i punktował rywala. Ostatnie starcie to natomiast pełny popis parterowych umiejętności panującego mistrza. Pochodzący z Olsztyna reprezentant poznańskiego klubu zdominował rywala, nie dając mu sobie zagrozić. Ostatecznie sędziowie jednogłośnie przyznali wygraną Wikłaczowi: 50-45, 49-46, 48-47.
Jestem zadowolony, mimo że plan nie został wykonany w stu procentach. Miałem trzymać więcej dystansu, prowadzić tę walkę trochę mądrzej. Myślę, że wdałem się w kilka nieprzemyślanych akcji, ale to też pokazuje klasę mojego przeciwnika. Bardzo mu dziękuję za tę walkę, to była mega bitwa. Myślę, że Gorzów będzie bardzo zadowolony i ta walka „dowiozła”. Nie udało mi się dopiąć duszenia w parterze, Zuriko był naprawdę twardy, ale też czułem, że ciosy wchodzą. Wiedziałem, ze rywal przyjmuje ich sporo i w parterze i w klinczu. Nie dążyłem więc za wszelką cenę do poddania, bo czułem, że z każdą rundą ta walka szła w moją stronę.
- podsumowywał mistrz w rozmowie po walce z Pauliną Klimek.
Na decyzję sędziów nie musiał czekać Piotr Kuberski, który w co-main evencie gali mierzył się z Michałem Materlą. Zawodnik Ankosu od pierwszego gongu okopywał nogę wykroczną rywala, co miało przynieść efekt pod koniec pierwszej rundy. Wtedy to lewa noga Materli przestała dawać mu oparcie, co skłoniło zawodnika ze Szczecina do odważniejszego ataku. Kuberski tylko na to czekał i zaczął wyprowadzać liczne ciosy, które ostatecznie zmusiły sędziego Łukasza Bosackiego do przerwania walki na pięć sekund przed końcem pierwszej rundy.
Powiem szczerze, że jedyne co mi zapadło w pamięć to gong na dziesięć sekund przed końcem rundy. Pomyślałem wtedy, że mam go na widelcu. Reszty szczerze mówiąc nie pamiętam. Wiem, że kilkukrotnie wszedł bardzo mocny calf kick, wiem że kilkukrotnie go podłączyłem lewym prostym. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić jaka była intensywność tej walki. Prawdę mówiąc nie dociera to do mnie, pewnie nie dotrze to jeszcze przez kilka dni. Bardzo się z tego cieszę, ale jest mi też niezmiernie przykro bo wiem, jak takie porażki bolą, tym bardziej tak doświadczonego Michała.
- podkreślał popularny Kuber w rozmowie z Klimek.
Najmniej czasu w klatce KSW spędził w sobotę Michał Gniady. Drugi z reprezentantów Czerwonego Smoka mierzył się Oskarem Szczepaniakiem. Walka toczyła się w stójce, jednak po niecałej minucie Szczepaniak trafił rywala ciosem w okolice wątroby, co uniemożliwiło Gniademu skuteczną walkę. Rywal wykorzystał ten moment słabości i dobił rywala pod siatką, dopisując tym samym pierwszą porażkę reprezentantowi klubu znad poznańskie Malty.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.